Informacja ta w policyjnych kronikach pojawiła się 8 stycznia. Mediom przekazano zdjęcie z rysopisem. W świat rozesłano komunikaty. Minął miesiąc, a mężczyzny nie znaleziono. Postanowiliśmy pomóc śledczym. W ciągu 30 minut udało się znaleźć cennego świadka, który był prawdopodobnie ostatnią osobą, która widziała zaginionego. Przekazaliśmy jego dane policji. Wczoraj w podmiasteckich lasach wznowiono poszukiwania.
Słuch o Kmieciaku zaginął w listopadzie 2010 roku. Rodzina się jego losem nie interesowała. Krewni zgłosili zaginięcie po otrzymaniu informacji od Straży Miejskiej.
- Dotarł do nas zaniepokojony mężczyzna, u którego pan Kmieciak czasami pracował. Zastanowiło go, że nie widział go od 1 listopada - wyjaśnia Krzysztof Kuc, komendant Straży Miejskiej w Miastku.
Miastko: Zaginął Henryk Kmieciak
- Ja też ostatni raz widziałem go w listopadzie ubiegłego roku - mówi Stanisław Tecław, leśniczy z Lubkowa. - Pomagałem mu. Pracował także w zakładach usług leśnych. U nas dotrwał do emerytury i wtedy musiał się usamodzielnić.
W ciepłych porach roku Kmieciak mieszkał w lesie. Najprawdopodobniej w szałasie lub paśniku. Żaden z naszych rozmówców nigdy nie był w tym miejscu. - Moim zdaniem, to bardzo przyzwoity człowiek - ocenia Tecław. - Wprawdzie miał skłonność do alkoholu, bo lubił wypić butelkę wina, ale szkodliwy nie był. Nie chuliganił. Ja nawet go w życiu pijanego nie widziałem. Znam go jako osobę, która chętnie pracowała.
Leśniczy z Lubkowa ma złe przeczucia. Uważa, że gdzieś w okolicznych lasach leży ciało Kmieciaka. - Grzybiarze znajdą go w końcu przypadkiem - prorokuje.
Podobnego scenariusza obawia się „nasz” świadek. To kierowca, który zabrał Henryka Kmieciaka „na stopa”. Był prawdopodobnie ostatnią osobą, która go widziała. Odbył z nim 15-minutową rozmowę w czasie jazdy samochodem. Było to późnym wieczorem, w czasie ulewnego deszczu ze śniegiem. Dobę przed opadem pierwszego śniegu w drugiej połowie listopada. Później Kmieciaka nikt już nie widział. To ostatni ślad.
Miastko: Telefon bez właściciela
Osobą tą jest Jan Szulfer. Zabrał Kmieciaka spod Dretynia w kierunku Trzcinna. Do celu dotarł bez pasażera, bo 67-latek wysiadł nocą w środku lasu, na parkingu przy jeziorze. Dotarliśmy do tego kierowcy.
- Wysiadł przy końcu jeziora i dróżką ruszył w kierunku paśnika. Zapytałem „gdzie teraz pan idzie?”, bo lało strasznie. Był nieco nietrzeźwy. Bałem się o jego zdrowie. Odpowiedział, że zna tu wszystkie ścieżki i poradzi sobie. Tyle go widziałem - opowiada Szulfer.
Nasi rozmówcy przyznają, że nikt nie prowadził szeroko zakrojonych poszukiwań. Tylko myśliwi przejrzeli paśniki, ale bez skutku.
- Policja ze mną się nie kontaktowała, a ja nawet nie wiedziałem, że zaginął. Po prostu więcej go nie widziałem - zeznaje Szulfer. - Dziwi mnie, że policja chce go znaleźć, ale go nie szuka - komentuje.
Jak policja szukała Henryka Kmieciaka? Przeczytaj w piątek 11.02 w Dzienniku Powiatu Bytowskiego.
Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?