Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zespół „Bytów” tworzą ludzie. I tak od 75 lat. To historia pieśnią i tańcem pisana. Wielka feta będzie 2 maja

Maria Sowisło
Maria Sowisło
reprodukcja: Maria Sowisło
O zespole „Bytów” powstawały już publikacje historyczne, a przepastne kroniki pełne są fotografii. Jego historię najlepiej pamiętają byli i obecni tancerze. Przyznaję, mają specyficzne poczucie humoru, ale kiedy dzieje się komuś krzywda, trzeba kogoś wyciągnąć z dołka za uszy… Stoją za sobą murem. - To nasza druga rodzina – mówi wielu z nich.

Spis treści

Opisując historię Zespołu Pieśni i Tańca „Bytów”, można posłużyć się sztampowym stwierdzeniem, że na początku była grupa teatralna działająca przy domu kultury. Była jesień 1946 roku. Z biegiem lat artyści amatorzy chcieli czegoś więcej. Czegoś, co wyróżniałoby ich na tle innych grup. W tamtych czasach była to też jedna z niewielu okazji, żeby wyjechać za granicę. Rzecz jasna w ramach granic państw komunistycznych, ale to zawsze było coś. Przygoda.

„Bytów” jest jak narkotyk

Nikt do tej pory nie policzył ile osób przez 75 lat było w sumie w zespole. Nikt też nie policzył, ile razy występowali na scenie, udeptanym polu, galerii handlowej… Jak mówią obecni tancerze, to nie ma znaczenia. Najważniejsze, że są razem.

- W Turcji tańczyliśmy po zmierzchu. Nie było sceny i reflektorów. Publiczność ustawiła samochody tak, żeby oświetlały nas reflektory aut

– wspomina Bożena Płotka-Mruk, a po jej słowach każdy pamięta inny wyjazd, inną scenę i okoliczności.

- Ja wyszłam za mąż za brata swojego partnera z zespołu. Dziś tańczą w nim moje dzieci. Zresztą wiele mamy takich par. Czasem żartujemy, że w tym czasie nawet rodzimy dzieci. Jednego roku na porodówce trzy z nas były. Dwoje dzieci ma taką samą datę urodzenia – wspomina choreograf zespołu „Bytów” Joanna Jeśmontowicz i prowadzi do garderoby. Właściwie to składzik urządzony na strychu budynku domu kultury. Stroje poupychane są na wieszakach. Dziś zespół może chyba zatańczyć każdy układ, z każdego regionu Polski.

- Mieliśmy w Niemczech zaprzyjaźniony zespół. Pewnego dnia postanowili rozwiązać go i zapytali mnie czy nie chcę strojów. Oczywiście, że chciałam. Myślałam, że przywiozą kilka. Czułam się jak w Święta Bożego Narodzenia

– wspomina Jeśmontowicz i zaznacza, że panom w zespole marzą się tańce góralskie. - Pewne elementy strojów mamy, ale pozostałe są tak kosztowne, nawet gdybyśmy sami je uszyli, że chyba długo przyjdzie im czekać – dodaje ze smutkiem.

Bo w zespole jest potencjał. Nie tańczą tu tylko osoby w wieku powyżej 40 czy 50 lat, ale także młodzi. Są nawet studenci, którzy w ciągu tygodnia mieszkają w Trójmieście, a w weekendy wracają do Bytowa, bo przecież jest próba.

- Zespół jest, jak narkotyk, jak druga rodzina

– zaznacza Małgorzata Jeśmontowicz-Kreft, a mama Joanna dodaje: - Nie dosyć, że robię to co lubię, to jeszcze tańczę, chudnę i mi za to płacą – śmieje się.

Człowiek orkiestra. Każdy

Najdłużej w zespole pracuje Jan Stec. To człowiek renesansu, bo wykształcony muzyk, który pomaga w przygotowaniu kompozycji i dba o kapelę, a jeszcze pomaga w choreografii. W końcu z „Bytowem” związał się w 1966 roku.

- To były inne czasy. Przyjeżdżałem do Bytowa grać w knajpach. Koledzy mnie namówili, żebym przyszedł do pracy do domu kultury. Gdyby nie ówczesny dyrektor Roman Szymański, nie wiem jakie byłyby losy moje i zespołu. Najgorsze było pierwszych 10 lat. Potem to już poszło z górki

– przyznaje Jan Stec, który od 15 lat jest na emeryturze, a pomimo tego ciągle w zespole. - Przez tyle lat… to ja już oberka w kościach mam. Swoje życie zacząłem od muzyki i na niej je skończę – mówi i wspomina, że początkowo grupa liczyła około 40 osób, w tym 30 chórzystów. - Dopiero po pewnym czasie uznaliśmy, że nie może być podziału na tancerzy i chórzystów. Każdy musi umieć zastąpić kogoś na scenie – dodaje Joanna Jeśmontowicz, a jej córka Małgorzata przyznaje, że to bardzo dobre rozwiązanie.

- Stroje są bardzo ciężkie. Ten z Mazowsza waży 20 kg. Czasem tańczymy w upale. Były już takie sytuacje, że na scenie ktoś źle się poczuł. Od razu reagujemy, bo ktoś z tyłu wyprowadza taką osobę, a reszta dba o to, żeby dokończyć program, a publiczność nie zauważyła zmiany

– wyjaśnia Jeśmontowicz-Kreft.

Każdy, z kim by nie rozmawiać, zaznacza również, że układy taneczne przygotował Czesław Kujawski i praktycznie od dziesięcioleci nie uległy zmianie.

- Jak będziemy zmieniać aranżacje na bardziej nowoczesne, to zatracimy ludowość – zaznacza Jan Stec.

Stroje na wagę złota

Jeśli ktoś myśli, że tancerze i muzycy mobilizują się tylko na występy, jest w wielkim błędzie. Niemal każdy dba o to, żeby na scenie wyglądać, jak co najmniej milion dolarów. Naprawianie i dekorowanie strojów jest na porządku dziennym i nocnym. Nawet przygotowanie obecnego magazynu, czy może bardziej garderoby, sprawiło że niejeden zakasał rękawy. Teraz zamiast strychu z nie wiadomo czym, są wieszaki.

- Mamy obietnicę, że w przyszłym roku przeprowadzamy się do budynków po starych warsztatach zawodówki. Czekamy na to, bo będzie tam można bardziej zadbać o stroje – zaznacza pani Joanna.

A jest o co dbać. Stroje ułańskie, szlacheckie, kaszubskie, z Mazowsza, z regionu chrzczonowskiego, do poloneza…

- Zespół nie ma wiele pieniędzy na swoją działalność, więc staramy się, jak możemy żeby naprawiać stroje. Nawet same haftujemy serdaki. O praniu nawet szkoda wspominać. Kiedy jest potrzeba, ktoś przyniesie guziki, a kto inny koronkę i jakoś to się kręci

– zaznacza choreograf, który do zasług dolicza pozyskanie sprytnej krawcowej z Bytowa, która potrafi uratować niejedną sytuację. - Dzięki temu, możemy się pochwalić strojami, które przetrwały nawet 50 lat – dodaje Jeśmontowicz, a Jan Stec przyznaje, że każdy kto pracuje w kulturze i na rzecz zespołu „Bytów” musi być zdrowo… pieprznięty.

- Teraz są inne czasy. Każdy oszczędza. Nawet miasta, więc na działalność kulturalną jest coraz mniej pieniędzy. Kiedyś to nawet zakłady pracy dawały wolne na występy bez mrugnięcia oka. A jak ktoś marudził, to przyszło pismo z komitetu, że trzeba oddelegować

– wspomina Stec.

Kawior na kolację, miska ryżu na obiad

Każdy w zespole czeka na występy. Najlepsze są te kilkudniowe. Zagraniczne i krajowe. Z rozrzewnieniem wspominają koncerty w Turcji, Bułgarii, Ukrainie, Moskwie, ówczesnym NRD…

- Ktoś, kto nie jest w zespole, może uważać że my ciągle imprezujemy. Trzeba trochę rozrabiać, ale samo przygotowanie do wyjazdu, to ciężka praca okupiona potem i często łzami – wyjaśnia Jan Stec i dodaje, że najbardziej rozrywkowym narodem, tuż po Polakach, są Gruzini.

- Fantastyczne jest to, że choć niektórzy nie znają języków, dogadujemy się. My ich uczymy naszych tańców, oni swoich. Tak było podczas zjazdu zespołów bloku wschodniego Europy w Archangielsku. Na Ukrainie z kolei spać nam nie dali. W NRD z kolei tańczyliśmy w galerii handlowej. To było coś, bo u nas nie było wtedy takich sklepów. Musieliśmy zatańczyć na kawałku podłogi o wymiarach dwa na trzy metry. Dostaliśmy za to obiad. A w Rosji na kolację były jajka z kawiorem. Większość z naszej grupy nie wiedziała nawet co to jest. To jest kawał historii

– wylicza Jan Stec, któremu marzy się teraz wyjazd na festiwal do Rumunii. To z kolei jest uzależnione od sponsorów. - Nie ukrywajmy, że gdyby nie Wojtek Megier finansujący orkiestrę dętą w Zapceniu, nikt by tam nie grał – kwituje Stec.

„Bytów” uczy i wychowuje

W zespole każdy dba o każdego. Dziewczyna nie potrafi się pomalować? Już koleżanki biegną z pomocą. Manicure? Nie ma problemu. Nauczą też tego. O tańcu nawet nie wspominając.

- Potrafimy tańca nauczyć nawet nogi od stołu – żartuje Agnieszka Jeśmontowicz, a Magdalena Tusk dodaje:

- Są u nas osoby, które na początku nie miały nawet poczucia rytmu. Każdy po kolei próbował, żeby jedną osobę rozruszać i zawsze się udaje

– mówi Tusk, której do wypowiedzi „kilka groszy” dodaje Joanna Jeśmontowicz: - Co ważne, w tańcu ludowym mężczyzna jest mężczyzną, a kobieta kobietą. Z niejednej chłopczycy zrobiliśmy tutaj piękną kobietę, a z niejednego przygarbionego chłopca, postawnego mężczyznę – zaznacza choreografka.

- Jak się ktoś zastanawia czy do nas dołączyć, zapraszamy. Niech chociaż spróbuje. Jak nie ma kondycji, zdobędzie ją - zachęca Kacper Stankiewicz, a Małgorzata Jeśmontowicz-Kreft dodaje: – Jesteśmy otwarci na każdego. Naprawdę każdy jest akceptowany. Jak w rodzinie.

- Tu spotkało mnie wszystko co najlepsze. W sumie przecież taniec rozwija i potrafi uwolnić emocje. To odskocznia od codzienności. Pewnie, że słyszę czasem: Ona tańczy w takim zespole. Nie przejmuję się, bo to moja druga rodzina - mówi Anna Jensen.

Zespół, jak rodzina

Od wielu tygodni tancerze przygotowują swój występ z okazji 75-lecia zespołu. Co prawda rocznica była w roku 2021, ale ze względu na obostrzenia związane z pandemią koronawirusa, zapadła decyzja o zorganizowaniu obchodów kilka miesięcy później. Dlatego też niemal każdy weekend wypełniony jest próbami.

- To się ma we krwi – kwituje Bożena Płotka-Mruk, w zespole ponad 30 lat.

- Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że dzięki zespołowi, w ogóle żyję. Siedemnaście lat temu straciłam dziecko. Mój drugi syn, który dzisiaj tańczy ze mną w zespole, miał siedem miesięcy. Byłam na macierzyńskim. Nie potrafiłam się odnaleźć po takiej traumie. Przyszedł do mnie Eugeniusz Kaniuka i namówił mnie, żebym wróciła do zespołu. Był wtedy choreografem. Wróciłam i jestem. Żyję, bo to jest dla mnie terapia i druga rodzina

– dodaje Płotka-Mruk, a Tomasz Borzestowski kwituje: - Tutaj człowiek młodnieje, a jeszcze kondycja się utrzymuje.

I jak to w rodzinie bywa, nie ma pań i panów. Są koleżanki i koledzy oraz ciocie i wujkowie.

- Nikt tutaj nie patrzy na wiek. Jesteśmy wielką rodziną. Do przyjścia na próbę nakręciła mnie siostra Magda. Gdyby nie ona, pewnie bym nawet nie wiedziała, że taki zespół istnieje – mówi Paulina Druszcz, a Agnieszka Jeśmontowicz dodaje: - Mamy kapelę 70+ i bawimy się z nimi świetnie. Robimy wspólne imprezy, ogniska, biwaki i nie ma znaczenia czy ktoś ma naście czy 60 lat. Atmosferę tworzą przecież ludzie – mówi Jeśmontowicz, do wypowiedzi której wtrąca się jej siostra - Małgorzata:

- Nieważne gdzie jesteśmy, ważne że razem.

- A z doświadczenia wiemy, że możemy jechać wszędzie, byleby był sprawny autobus z toaletą – dodaje mama Joanna.

Urodzinowa feta Zespołu Pieśni i Tańca „Bytów” zaplanowana jest na 2 maja 2022 r. o godz. 17.00. Gala odbędzie się w sali widowiskowej Bytowskiego Centrum Kultury. Gościnnie wystąpią koła gospodyń wiejskich Kłączynianki i Gołczewskie Babeczki. Zagra też orkiestra dęta Bytowskiego Centrum Kultury.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytow.naszemiasto.pl Nasze Miasto