Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Trzebielino. Drogowy konflikt w martwym punkcie

MATEUSZ WĘSIERSKI
FOT. MATEUSZ WĘSIERSKI
FOT. MATEUSZ WĘSIERSKI
Niedoszły plantator borówki amerykańskiej uwikłał się w konflikt z Nadleśnictwem Trzebielino. Henryk Wach, obywatel Polski i Niemiec, utknął na zagubionych w leśnych odstępach 70 hektarach łąk bez drogi dojazdowej.

Niedoszły plantator borówki amerykańskiej uwikłał się w konflikt z Nadleśnictwem Trzebielino. Henryk Wach, obywatel Polski i Niemiec, utknął na zagubionych w leśnych odstępach 70 hektarach łąk bez drogi dojazdowej. Zakupiony od Agencji Nieruchomości Rolnych rozległy obszar w pobliżu Zielinia miał być jego rajem. Okazał się przekleństwem.

W tej historii jest mnóstwo goryczy, są zwaśnione strony i wzajemne podkopywanie dołków. Jedna strona oskarża drugą o umyślne działanie i robi co może by podstawić nogę. Poszkodowanym czuje się tu Henryk Wach, ale nadleśnictwo też wytyka mu nieprawidłowości i złośliwość. Konflikt jak z komedii "Sami Swoi" tyle, że zamiast Kargula i Pawlaka jest Wach kontra leśnicy i władze gminy.
List w sprawie borówek

W liście do naszej redakcji

...który zatytułował "Dziki zachód w gminie Trzebielino", właściciel łąk tak opisuje swoje problemy: "Planowałem zasadzić 40 hektarów borówki amerykańskiej. W ten sposób znalazłoby zatrudnienie 10 ludzi na stałe, a około 50 - 60 w czasie zbiorów przez 3 miesiące. Przygotowałem ziemię na 2 hektary i obsadziłem ją borówką. Ponieważ te łąki leżały długie lata odłogiem była tam duża koncentracja dzikiej zwierzyny i musiałem natychmiast wszystko ogrodzić. Inaczej dzikie zwierzęta zniszczyłyby w ciągu tygodnia całą moją plantację. Z tym problemem zwróciłem się do byłego nadleśniczego Kazimierza Kądzieli. Zaproponowałem mu podzielenie łąk na parcele po 2 - 3 hektary i zostawienie przelotu dla dzikiej zwierzyny. Koszty ogrodzenia mieliśmy ponieść pół na pół. Inżynier Kądziela powiedział mi: 'Co? Przyjechałeś tu z Niemiec i chcesz tu rządzić?" To mi już wystarczyło.

W czasie sadzenia borówki amerykańskiej i grodzenia jej miałem bardzo duże problemy z dojazdem do plantacji. 300 metrów drogi dojazdowej należy do nadleśnictwa, natomiast 250 metrów było własnością gminy. Droga była w katastrofalnym stanie. Zwróciłem się do gminy Trzebielino z prośbą o pomoc w tej sprawie. Przedstawiłem mój projekt założenia dużej plantacji borówki i stworzenia nowych miejsc pracy. Powiedziano mi, że na remont tej drogi gmina nie ma pieniędzy, ale mogę się zwrócić z prośbą o jej przekazanie, gdyż nie jest nikomu potrzebna. Droga ta dzieli moje łąki na dwie połowy i oprócz mnie nikt z niej nie korzystał. Na początku stycznia 2005 roku złożyłem więc w gminie Trzebielino wniosek o przekazanie mi tej drogi, w nadziei, że moja prośba zostanie załatwiona pozytywnie. Kupiłem w Niemczech koparkę za 5 tysięcy euro i oczyściłem dwa rowy. Wyremontowałem drogę i założyłem cztery przepusty rurowe. Kosztowało mnie to 8 tysięcy złotych. Po trzech miesiącach poszedłem do wójta zapytać co jest z tą drogą i dlaczego nie dostaję żadnej odpowiedzi. On mi na to odpowiedział, że to potrwa jeszcze trochę.

Czekałem pół roku. Czułem się zlekceważony i nie wiedziałem co mam dalej robić z sadzeniem borówki. Po roku od złożenia mojego wniosku poszedłem do wójta i już energiczniej domagałem się rozstrzygnięcia mojej sprawy. Po dość ostrej wymianie zdań pan wójt oświadczył, że przedłoży moje podanie Radzie Gminy. Po pewnym czasie dochodziły do mnie wiadomości, że ja tej drogi nie dostanę, gdyż wójt Tomasz Czechowski i nadleśniczy Kądziela działają wspólnie na moją niekorzyść. Nadleśnictwo Trzebielino ma do mnie pretensje, że ogrodziłem łąki siatką drucianą 2 metry wysoką. Na łąkach była zawsze silna koncentracja dzikiej zwierzyny i tam odbywały się polowania dewizowe. Nadmieniam, że agencja rolna w Bytowie chciała przekazać moje łąki Nadleśnictwu Trzebielino za darmo, ale panowie odmówili, a teraz bardzo tego żałują i starają się utrudniać mi życie rzucając mi kłody pod nogi i szkodząc jak tylko się da. Na posiedzeniu Rady Gminy, która odbyła się pod koniec roku 2005 odrzucono mój wniosek. (...)

Faktem jest, że ponownie tej drogi nie dostałem. Najważniejszym argumentem moich przeciwników było, że owa droga jest konieczna po to, żeby dziki mogły swobodnie nią przelatywać. Gmina Trzebielina, jako jedna z najbiedniejszych w województwie, o bardzo wysokim bezrobociu, przedkłada dobro dzików ponad dobro ludzi. Bo ja chcąc choć trochę zmniejszyć bezrobocie na tym terenie spotykam się na każdym kroku z szykanami i to zarówno zarówno ze strony Nadleśnictwa Trzebielino jak i gminy Trzebielino. Przypomina to mi walkę Kargula z Pawlakiem o miedzę."

Wymiana ognia czy jednostronny ostrzał?

Ta wersja wydarzeń nie pasuje drugiej stronie konfliktu.
- Ten spór jest jednostronny, bo my nie prowadziliśmy nigdy z panem Wachem wojny. Za mojej kadencji chciałem nawet temu panu udostępnić najbardziej dogodny dojazd, ale zanim wydałem decyzję poszedł do urzędu i naopowiadał niestworzonych rzeczy o opieszałości nadleśnictwa. W końcu do określenia służebności drogi nie doszło, a ja przestałem pracować w Nadleśnictwie Trzebielino, więc nie wiem jak sprawa się dalej potoczyła - mówi Kazimierz Kądziela, były nadleśniczy Trzebielina.
Gospodarz zamknął bramą dojazd dla leśników i ogrodził teren.
- Chciałem uchronić borówki przed dziką zwierzyną, a oni się wściekli, bo zniszczyłem łowisko myśliwskie, z którego czerpali spore zyski - zżyma się.

Leśnicy twierdzą, że Wach im żadnej szkody nie wyrządził.
- Nie przeszkadza nam jego płot. Mamy przecież 22 tysiące hektarów obwodu dewizowego, więc 70 hektarów łąk pana Wacha nie rozkłada nam tematu polowań - zapewnia Krzysztof Załuska, nadleśniczy Trzebielina.

Rozkłada za to dojazd do plantacji sadzonek, bo Wach postawił płot na drodze, którą przejęło od gminy nadleśnictwo. Wiedzie ona przez środek jego łąk.
- Ten 300-metrowy odcinek łączy dwie nasze drogi. Pan Wach zablokował nam to połączenie. Z jednej strony jest brama, a z drugiej płot - oburza się Załuska. – My mu nie blokujemy dojazdu do łąk. To jego wina, że zniszczył drogę, którą mu daliśmy, bo ciągnął po niej drewno. Teraz chce używać nowej, wyremontowanej przez nas drogi, bo mu tak pasuje. My jednak nie jesteśmy złośliwi. Gdyby Pan Wach potrzebował dojechać tą drogą, to my mu ją udostępnimy czasowo. Musi jednak najpierw wystąpić do nas na piśmie - dodaje nadleśniczy.

Gdyby taka petycja dotarła nadleśniczy zapewnia, że rozpatrzyłby ją pozytywnie, bo "nie ma nic przeciwko umożliwieniu Wachowi przewiezienia kory na plantację borówek". Problem w tym, że nadleśniczy ani myśli zapisać służebności na drogę, która wiedzie bezpośrednio do bramy gospodarstwa Henryka Wacha.

- No i widzi pan. Szkodniki tylko mi nogę podkładają. Sprytnie wymigują się, że mogą. Oczywiście, że mogą, ale nie o tą drogę chodzi. Ta, którą chcą mi przekazać do użytkowania to błotna przeprawa odcięta rzeką od mojej posesji. Wiem dobrze, że normalnie nawet tam mostu nie można postawić. Zrobiłem to, bo musiałem przejść na drugą stronę, a ciężkim sprzętem i tak nie przejadę, bo te prowizoryczne bale zapadłyby się razem ze mną do rzeki - bulwersuje się Wach.
Leśnicy nie ustępują. Mają swoje zdanie co do ciężkiej sytuacji Wacha.
- Wiedział, że dwie działki rozgranicza mu rzeka, a kolejną droga, która jest już w zasobach nadleśnictwa. Kupując coś takiego trzeba zapoznać się z uwarunkowaniami, które występują na gruncie, a nie później pan Wach jest zły na wszystkich, bo nie może robić tego co chce. Niestety. Są pewne ograniczenia - mówi Załuska. - Winna jest tu Agencja Nieruchomości Rolnych, która sprzedała Wachowi grunty bez możliwości dojazdu. Błąd popełnił też notariusz, który sprzedał coś bez dostępu i nie zabezpieczył wcześniej służebności gruntu. A to przecież tylko formalność - dodaje.
Skierowaliśmy się w kierunku wskazanym przez nadleśniczego, ale i tu winnych nie odnaleźliśmy.
- Z naszej strony żadnego błędu podczas sprzedaży nie było. Zgodnie z artykułem 29 ustawy o lasach są one zobowiązane zapewnić przejazd do działek rolnych. Jeśli jednak droga, którą pan Wach dostał jest przegrodzona rzeką, to właściciel powinien sądownie uzyskać stałą możliwość jeżdżenia po drodze leśnej, która prowadzi bezpośrednio do bramy gospodarstwa pana Wacha - mówi Zygmunt Mrozek Gliszczyński z Agencji Nieruchomości Rolnych w Bytowie.

Problemy mnożą się, a Wach już sam nie wie gdzie szukać winnych. Twierdzi też, że sam żadnej winy nie ponosi, choć zagrodził płotem leśną drogę wiodącą przez jego łąki. Oskarża leśników i radnych, którzy zamiast jemu przekazali łąkową drogę leśnikom.

- Nie zrobiliśmy niczego złośliwie. Drogi Wachowi nie daliśmy, bo to była wcześniej drogą nadleśnictwa, które wystąpiło do nas o oddanie tego kawałka gruntu. Podjęliśmy wtedy decyzję, że drogę oddamy lasom, a nadleśniczy w rozmowie ze mną zapewniał, że pan Wach będzie też mógł do woli korzystać z tej drogi - wyjaśnia Stanisław Kula, przewodniczący Rady Gminy Trzebielino.
I tak każda ze stron jak mantrę powtarza teraz swoją wersję. Winnego nie ma, Wach dogodną drogą jeździć nie może, druga jest przegrodzona rzeką, a brama jego gospodarstwa grodzi dostęp leśnikom. Nikt w tej sytuacji nie odnosi korzyści i nic nie zapowiada, że spór o kawałek drogi zostanie szybko rozwiązany.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytow.naszemiasto.pl Nasze Miasto