Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sołtys szarpał obrończynię praw zwierząt? Dwa zawiadomienia i los psów

Sylwia Lis
Sylwia Lis
Wideo
od 7 lat
Poważne zarzuty pod adresem sołtysa podbytowskiej Grzmiącej wysuwa członkini stowarzyszenia obrony praw zwierząt. - Mężczyzna mnie szarpał i obrażał - mówi kobieta. Sołtys zaprzecza i twierdzi, że czuje się nękany.

Iryna Tsyhanova przyjechała do Bytowa 2007 roku. Nieco wcześniej w Niemczech poznała swojego męża i wspólnie postanowili osiąść w mieście na Kaszubach. Kobieta pochodzi z Białorusi, ale ma obywatelstwo polskie. W Bytowie otworzyła szkołę judo, a także społecznie zajmuje się ochroną praw zwierząt.

od 7 lat

Oprócz sportu pani Iryna kocha zwierzęta. I stara im się pomagać. - Kilka lat temu jedna z organizacji zajmująca się ochroną zwierząt potrzebowała wolontariusza - opowiada kobieta. - Postanowiłam włączyć się w działania. I tak to trwa do dziś.

Kobieta działa z ramienia Stowarzyszenia Pomocni dla Zwierząt w Miastku.

- Najbardziej boli mnie krzywda psów na wsiach - mówi. - Często zwierzęta mają stare, dziurawe budy, zbyt krótkie łańcuchy, nie mają dostępu do wody. Staram się edukować właścicieli. Zazwyczaj wygląda to tak, że pukam do drzwi, pytam grzecznie, czy mogę zobaczyć w jakich warunkach przebywają zwierzęta. Najczęściej ludzie nie mają problemu z moją obecnością i chętnie współpracują. Gdy widzę, że w budzie nie ma słomy - przekazuję ją właścicielowi, bo zawsze w samochodzie mam kilka worków.

Pani Iryna szczególnie wyczulona jest na los zwierząt podczas zimy.

- Kilka dni temu postanowiłam odwiedzić kilka miejscowości w gminie Bytów, przyjrzeć się, jak zabezpieczone są zwierzęta na czas niskich temperatur, a także rozwieźć ulotki - instrukcje, jak należy zadbać o zwierzęta w tym trudnym czasie. Pojechałam do Grzmiącej, bo już wcześniej miałam sygnały, że na niektórych posesjach zwierzęta przetrzymywane są w złych warunkach.

Szarpanina na podwórku?

Pani Iryna swoje kroki skierowała prosto do sołtysa.

- Na podwórku zobaczyłam dwóch mężczyzn - opowiada. - Podeszłam do nich i zapytałam, czy jest sołtys. Odpowiedzieli, że w domu - relacjonuje kobieta. - Tuż obok zobaczyłam kojec, w którym były dwa psy. Od razu zauważyłam, że budy nie są ocieplone, nie było w nich nawet słomy, a miski na wodę puste. Nie robiąc żadnych zdjęć poszłam do domu. Zapukałam. Otworzyła mi młoda kobieta. Zapytałam o rodziców. Odpowiedziała, że nikogo nie ma i nie wie, o której godzinie wrócą. Odwróciłam się i usłyszałam, że z domu dobiega krzyk: hallo, hallo, a Ty dokąd? Okazało się, że sołtys był w domu. Doskoczył do mnie, chwycił bardzo mocno za prawy łokieć i zaczął ciągnąć do wyjścia z posesji. Powiedziałam: proszę mnie puścić, co pan robi? Pan sołtys to postawny mężczyzna, ja ważę 50 kilogramów. Ciągnął mnie pod lodzie, bałam się, że się przewrócę. Byłam przerażona. Chciałam się uwolnić z jego rąk. Szarpałam się. Dociągnął mnie na róg domu. Rozejrzał się i krzyczał: nie masz prawa chodzić po moim podwórku! Nie wiem, jak jest tam u was w Ukrainie, ale tu nie wolno! Postanowiłam zadzwonić na policję. Gdy czekałam na radiowóz, widziałam, jak córka sołtysa wrzuca słomę do budy oraz nalewa wodę do misek.

Patrol policji rozmawiał z sołtysem i panią Iryną. - Pytałam się, czy sołtys zostanie ukarany za to, że w miskach nie było wody, a w budach nie było żadnego zabezpieczenia - mówi kobieta. - Na co policjantka odpowiedziała, że w momencie jej interwencji psy wszystko już miały i nie ma uwag do sołtysa. Dodała, że jeśli chcę, to mogę złożyć zawiadomienie w komendzie dotyczące naruszenia mojej nietykalności. I tak też zrobiłam.

Pani Iryna twierdzi, że to nie było jej pierwsze spotkanie z sołtysem. Trzy lata temu otrzymała zgłoszenie o zaniedbanych psach w tej samej miejscowości.

- Gdy właściciele oprowadzali mnie po posesji, nagle pojawił się sołtys. Krzyczał: "wyjdź stąd! W jakim języku ty mówisz? ukraińskim, czy chińskim"? Zawsze mówi do mnie "na ty". Zapamiętam to na całe życie. Czułam się zagrożona, bo podszedł do mnie postawny mężczyzna, który naruszał moją strefę osobistą. Nie wiedziałam, czy za chwilę chwyci widły.

Jak twierdzi kobieta, tydzień później zadzwoniła do niej inna mieszkanka wsi.

- Poprosiła, żebym zainteresowała się psami właśnie pana sołtysa, szczególnie sunią, której giną szczeniaki - mówi kobieta. - Pojechał ze mną mąż, wyszła żona sołtysa. Pokazała mi gdzie są psy, nie miały wody i gnieździły się w dwóch budach. Poprosiłam o poprawę warunków oraz sterylizację suni. Pani sołtysowa obiecała, że zajmie się sprawą. Uwierzyłam jej na słowo. Po latach widzę, że nic się nie zmieniło, tylko zamiast poprzednich psów są inne. Nie wiem, co się z nimi stało. Ja jako członek stowarzyszenia mam nie tylko prawo, ale też obowiązek w czasie tak trudnych warunków sprawdzić, czy zwierzęta są odpowiednio zabezpieczone.

Pani Iryna twierdzi, że boi się sołtysa. - Chciałam tylko wręczyć ulotki informujące o tym, jak postępować wobec zwierząt. - Nie zdążyłam nawet o tym powiedzieć, bo sołtys chwycił i wyrzucił mnie z posesji. Nie wiem, czy sołtys jest uprzedzony do cudzoziemców, że cały czas wyzywa mnie od Ukrainek. Jestem obywatelką Polski, obywatelstwo nadał mi prezydent i chyba na nie zasługuję, i jestem z tego bardzo dumna.

Sołtys czuje się nękany

Waldemar Wałdoch, sołtys Grzmiącej zaprzecza słowom pani Iryny.

- Po pierwsze nikogo nie szarpałem, chwyciłem panią za lewą rękę, jak chwyta się kobietę i poprowadziłem do wyjścia - mówi sołtys Grzmiącej. - My mieszkańcy Grzmiącej czujemy się przez tę panią nękani. Pojawiła się kilka lat temu na podwórku jednej z mieszkanek, była arogancka, miała zarzuty, co do opieki nad psami, a tam nic złego się nie działo. Po tygodniu pojawiła się u mnie. Również miała zastrzeżenia. Jestem sołtysem od wielu lat, doskonale wiem, co dzieje się we wsi i jestem pewien, że w naszej miejscowości nikt krzywdy zwierzętom nie robi. Mamy wiele kontroli choćby z inspekcji weterynaryjnej i nigdy nikt nie miał uwag. Każda wizyta tej pani - a uważam, że wyjątkowo uparła się na Grzmiącą - kończy się awanturą. Tym razem faktycznie drzwi otworzyła córka, bo nie chciałem się z nią spotkać. Niestety, pani zamiast pójść się w kierunku wyjścia skierowała się w kierunku mojego podwórka i miejsca, gdzie przebywają psy. To moja posesja i nie chcę, żeby ktokolwiek obcy po niej się poruszał, tym bardziej fotografował. Owszem byłem trochę nerwowy i powiedziałem, że nie wiem, skąd pochodzi, ale u nas w Polsce są inne standardy. Nikt nikomu nie biega bez pozwolenia po posesji. Jeśli chciała się spotkać należało zadzwonić i umówić się na wizytę tak, jak to robią inne służby. Proszę mi wierzyć, że mieszkańcy Grzmiącej mają dość nagłych najść tej pani. Uważam, że członkowie takich stowarzyszeń powinni w inny sposób pracować, bo takie działania są nie do przyjęcia. Bolą mnie zarzuty i insynuacje, że być może coś zrobiłem mojej suni. Pies rok temu zachorował i musieliśmy go uśpić.

Sołtys mówi, że czuję się rozgoryczony. - Dla mnie to naruszenie miru domowego i takowe zawiadomienie złożyłem w bytowskiej komendzie - zapewnia. - I będę dbał o dobre imię zarówno moje, mojej rodziny i mieszkańców wsi.

Interwencja policji

Bytowscy policjanci potwierdzają, że interweniowali w Grzmiącej.

- Zgłoszenie dotyczyło naruszenia nietykalności cielesnej kobiety - mówi Dawid Łaszcz, oficer prasowy bytowskiej policji. - Funkcjonariusze, którzy pojechali na miejsce, wylegitymowali znajdujące się tam osoby. Poinstruowali, że kobieta może złożyć zawiadomienie w komendzie policji. Sprawdzili też warunki, w jakich przebywały psy i wówczas nie stwierdzili nieprawidłowości. Zwierzęta miały wodę, a w budach znajdowała się słoma.

Dawid Łaszcz dodaje również, że do bytowskich policjantów trafiło też zawiadomienie dotyczące naruszenia miru domowego.

Kto ma prawo wejść na posesję?

Pozostaje pytanie, czy członkowie stowarzyszeń ochrony praw zwierząt mają prawo wejść bez pozwolenia właściciela na posesję. Przepisy nie są jednoznaczne. O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy prawnika.

- Nie ma przepisu, który uprawniałby przedstawicieli organizacji ochrony zwierząt do kontroli właściciela zwierzęcia, ani jego gruntu - uważa Paweł Szmurło, adwokat z Bytowa. - Gdy takie osoby zauważą znęcanie się nad zwierzęciem, to nie mają żadnego prawa wchodzenia na prywatną posesję. Mają obowiązek wezwania policji i to policja dokonuje wszystkich czynności. W tym zakresie przedstawiciele organizacji mają dokładnie takie sama prawa każdy inny obywatel RP. Istnieje od tego tylko jeden wyjątek – gdy dalsze pozostawanie zwierzęcia u dotychczasowego opiekuna zagraża jego życiu lub zdrowiu. Takie sytuacje są i tak bardzo rzadkie, bo jeżeli pies jest uwiązany na zbyt ciężkim łańcuchu przez ostatnie dwa lata, to dla jego zdrowia i życia nie zmieni niczego kilkanaście minut czekania na patrol policji. Zwierzęta gospodarskie nie padają też w kilkanaście minut same z siebie od mrozu. W takich sytuacjach przedstawiciel organizacji ochrony zwierząt nie ma prawa gdziekolwiek wchodzić. Ma zawiadomić policję i czekać cierpliwie na patrol. Jeżeli taka osoba samodzielnie próbuje wziąć prawo w swoje ręce, to działa bezprawnie ze wszystkimi tego niemiłymi konsekwencjami, do poziomu legalnego użycia przemocy przeciwko takiej osobie w formie obrony koniecznej przed przestępstwem naruszenia miru prywatnego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Sołtys szarpał obrończynię praw zwierząt? Dwa zawiadomienia i los psów - Głos Pomorza

Wróć na bytow.naszemiasto.pl Nasze Miasto