Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rowerem z Tuchomia na Nordkapp. Podobno wszystko jest możliwe. Wystarczy tylko chcieć

Maria Sowisło
Maria Sowisło
fot. z arch. Marcina Mocholi
Na rowerowym siodełku spędził 21 dni. Spalił 131 222 kalorii. Schudł 5 kg. Przejechał 2 984,6 km w czasie 135:47, co daje średnią prędkość 21,95 km/h. Pokonał 13 264 m przewyższeń. Przejechał przez 4 tunele, łącznie ok. 15 km, w tym tunel łączący wyspę Mageroya i półwysep skandynawski, który ma prawie 7 km długości i schodzi na głębokość 212 m poniżej poziomu morza. Wymienił 6 szprych w tylnym kole oraz dwie dętki. Rower z całym ekwipunkiem, zapasami jedzenia i wody na jeden dzień ważył ok. 40 kg. Przejechał przez sześć państw i przekroczył 5 granic… Poznajcie Marcina Mocholę, nauczyciela z Tuchomia, który rowerem wybrał się ze swojej wsi w powiecie bytowskim na Nordkapp w Norwegii.

Nordkapp, to najdalej wysunięty na północ przylądek norweski. Tutaj wody Oceanu Atlantyckiego mieszają się z Oceanem Arktycznym, a latem słońce w ogóle nie chowa się za horyzont. Na Nordkapp przyjeżdża się, żeby napawać oczy surowym, arktycznym krajobrazem „końca świata”. I właśnie tutaj, rowerem, dotarł M**arcin Mochol, nauczyciel z Tuchomia** w powiecie bytowskim.

- To było moje marzenie od 2016 roku. Wyprawa miała się odbyć w ubiegłym roku, jednak ze względu na pandemię, zrezygnowałem. I to naprawdę nie jest żaden wyczyn. To jest do zrobienia przez każdego, po odpowiednim przygotowaniu

– mówi Marcin Mochol, który dwie godziny po ostatniej radzie pedagogicznej w szkole 25 czerwca wskoczył na załadowany do granic możliwości rower i wyruszył na północ. Daleką północ. Właściwie to najdalszą północ, do jakiej dotrzeć można kontynentem.

- Pozytywnie zaskoczyła mnie fizyczność. Mam 43 lata. Nigdy nie jechałem aż z tak obciążonym rowerem. Nigdy niczego nie ćwiczyłem wyczynowo. Tłumaczę sobie, że dobrze się przygotowałem. Na rowerze rekreacyjnie jeżdżę nawet pięć razy w tygodniu. W minionym roku zrobiłem 10 tysięcy kilometrów

– wylicza Mochol.

Wyprawa rowerowa Tuchomie – Nordkapp w liczbach

  • 21 dni - jazda rowerem
  • 2 984,6 km – z Tuchomia na Nordkapp
  • 135:47 – czas przejazdów
  • 21,95 km/h – średnia prędkość
  • ok. 40 kg – waga roweru z ekwipunkiem
  • 13 264 m - przewyższeń
  • 131 222 kalorii – spalił jego organizm
  • 5 kg – tyle schudł
  • 2 dętki - wymiana
  • 6 szprych – wymiana
  • 24 tys. - zasięg postów na facebookowym profilu wyprawy
  • 320 – polubień profilu wyprawy
  • 5800 zł – koszt wyjazdu ale w tym: 1500 zł na doposażenie w sprzęt i ubrania (mata samopompująca, śpiwór, ubezpieczenie, remont roweru, zakup części, żywność liofilizowana itd.); bilet na prom Talin – Helsinki, bilet na samolot Alta – Oslo i Oslo – Kraków wraz z rowerem i bagażem dodatkowym; bilet pociągiem Kraków – Tczew (1230 zł); wydatki w trakcie wyprawy (jedzenie z marketu oraz campingi, pamiątki i prezenty - 3000 zł).

Rowerem z Tuchomia na Nordkapp – obawy
Jak wspomina Marcin Mochol z Tuchomia, największe obawy miał o samego siebie. Właściwie nie o swoją wytrzymałość, a o intensywność każdego dnia. W końcu miał jechać rowerem przez 21 dni. Obawiał się też pogody, bo w Norwegii mgła i deszcz są na porządku dziennym i nocnym.

- W deszczu rowerem jedzie się nieprzyjemnie. Nie ze względu na opady, a na to, że pod odzieżą przeciwdeszczową człowiek się poci. To naprawdę jest niekomfortowe. Na szczęście deszcz złapał mnie tylko trzy razy i padał przez godzinę, może półtorej. Spodziewałem się, że będzie gorzej. Tymczasem Laponia miała rekord ciepła od 80 lat. Zamówiłem taką pogodę

– żartuje pan Marcin i dodaje, że każdego dnia sił dodawała mu żona z dziećmi i obserwujący facebookowy profil wyprawy.

- Profil na Facebooku był stworzony, żeby w jednym miejscu, wielu osobom przedstawiać poszczególne etapy trasy. Trudno by mi było jednocześnie jechać i pisać SMS-y czy rozmawiać przez telefon. Nie miałbym po prostu na to czasu. Tymczasem stało się to dla mnie szerokim kanałem dotarcia do osób, które znam tyle co nic lub wcale. To mnie mobilizowało, żeby konsekwentnie każdego dnia coś napisać – zaznacza nauczyciel z Tuchomia.

Nordkapp pokonał niejednego śmiałka

Wyprawa na Nordkapp jest kultowa dla turystów z różnych względów. Nie chodzi tylko o to, że to najdalej na północ wysunięty fragment kontynentu. Chodzi też o brak ludzi po drodze, dziewiczość terenu, surowość klimatu, przestrzeń, krajobraz… Dech w piersiach zapiera.

- Kiedy przygotowywałem się do wyprawy, kupiłem trzy książki podróżników, oglądałem w internecie zdjęcia… Nigdy jednak nie przypuszczałem, że krajobraz i przede wszystkim ta przestrzeń, wywrze na mnie aż takie wrażenie

– przyznaje pan Marcin, który na wyprawę wybrał się z przyjacielem Markiem. Spotkali się dziewiątego dnia podróży Mocholi, w Tallinie.

- Pomimo tego, że przekraczaliśmy pięć granic państw, nie mieliśmy żadnych problemów z wjazdem. Wcześniej oczywiście zadbaliśmy o paszporty covidowe. Zresztą cały czas czuliśmy się niepewnie ze względu na pandemię. Czy w ogóle dotrzemy na Nordkapp też nie wiedzieliśmy, bo na przykład Finlandia na turystów otworzyła się dopiero 21 czerwca. Sytuacja mogła się zmienić z dnia na dzień – wyjaśnia kolarz z Tuchomia.

Największe jednak wrażenie na panu Marcinie wywarło spotkanie tuż po zdobyciu Nordkapp. Ze względu na kontuzję uda, postanowił że do noclegu oddalonego o 90 km, dojedzie autobusem. To tutaj spotkał Włocha. Też rowerzystę. Jechał na Nordkapp z Milanu. Do pokonania miał 4 500 km. Nie dotarł do celu. Zabrakło zaledwie 30 km.

- Z tego co zrozumieliśmy, wynikało że nogą uderzył o pedał tak nieszczęśliwie, że miał uraz kostki i kolana. Miał je całe opuchnięte. Były tak grube, jak udo. W takim stanie pokonał 400 km, ale 30 km przed Nordkappem nie był już w stanie nawet normalnie chodzić

– mówi Mochol i dodaje, że odczuł wówczas ogrom tragedii i jednocześnie zdał sobie sprawę, jakie ma szczęście.

Podróż z Tuchomia na Nordkapp usłana…

Trzeba przyznać, że panowie Marcin i Marek byli doskonale przygotowani na wyprawę rowerową. Pod koniec podróży musieli zacząć planował zakupy. O ile na większości trasy sklepy były w każdej wsi i to po kilka, o tyle, im bliżej Nordkappu, tym było tylko gorzej.

- Wody nie kupowaliśmy, bo mieliśmy filtr turystyczny. Czerpaliśmy więc wodę na stacjach benzynowych, kempingach lub prosto z jeziora czy potoku. Z kolei zakupy robiliśmy takie, żeby mieć prowiant na cały dzień. Tyle tylko, że im dalej na północ, tym mniej sklepów. Zdarzyło się nawet tak, że między jednym, a drugim sklepem na trasie mieliśmy ponad 120 km

– wspomina pan Marcin.

Nie to jednak było uciążliwe podczas wyprawy. Nawet nie te przelotne opady deszczu. Nie bagaże, wzniesienia, drogi czy tunele, a… komary.

- To jest naprawdę szokujące ile ich tam jest. Nauczyliśmy się nie zbliżać do ściany lasu. Rozbijając namiot na kempingu, wybieraliśmy jego sam środek, byle nie było w okolicy żadnego drzewa. Nawet zatrzymując się na posiłek, żeby zjeść na trasie kanapki, nie zjeżdżaliśmy w bok. Wystarczyła zatoczka, znak, o który można podeprzeć rower…

Robiliśmy wszystko, żeby się nie zbliżać do tego dziadostwa latającego. Najgorzej było, kiedy mieliśmy długi podjazd pod górkę… Nie można im było uciec…

- zdradza mieszkaniec Tuchomia.

Nordkapp to nie Mont Everest

Pan Marcin wspomina, że spotkali na trasie Marokańczyka, który od 20 lat mieszka w Finlandi. Jego celem podróży było miasteczko w tym kraju najdalej wysunięte na północ.

- Miał potężnie załadowany rower. Tłumaczył, że kupił go okazyjnie. A był to nasz polski romet

– dodaje Mochol. Zaznacza również, że mając do pokonania tyle kilometrów, planując każdy dzień, trudno o przyjaźnie. Tym bardziej, że każdy z piechurów czy kolarzy, jedzie do celu lub z niego wraca.

- Jadąc pod górę, widząc innych zjeżdżających w dół, trudno się poznać. Mi jest ciężko i chcę jak najszybciej pokonać górę, a oni się nie zatrzymają, bo wytracą prędkość. Jedyna okazja, żeby zamienić kilka słów jest podczas wyprzedzania – mówi kolarz z Tuchomia.

Dziś już szczęśliwy z zakończenia podróży życia, ma plany i pomysły na kolejne. Na razie jednak nie chce niczego zdradzać.

- Dla wielu ludzi lokalnych moja wyprawa to gruby temat podróżniczy, a nawet heroizm na miarę wejścia na bosaka na Mont Everest. Nie czuję tak tego. To jest do zrobienia dla większości ludzi. Oczywiście nie z marszu. Trzeba się przygotować ale w turystyce rowerowej są grubsze sprawy.

Każdy może to zrobić. Wystarczy chcieć

– dodaje Marcin Mochol.

Już po powrocie, wójt Tuchomia Jerzy Lewi Kiedrowski wręczył kolarzowi symboliczny czek o wartości 600 zł za promowanie samorządu nie tylko w Skandynawii

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na bytow.naszemiasto.pl Nasze Miasto