- W każdej firmie są rzecznicy prasowi. To oni są od udzielania informacji - wyjaśnia Karankowski. - My również się do tego przymierzamy. Drugi raz nie może być sytuacji takiej, jak poprzednio, czyli że ktoś z załogi przekazał nieprawdziwe informacje mediom. Mieliśmy z tego powodu duże nieprzyjemności.
Chodzi o głośną sprawę zgłoszoną "Dziennikowi Bałtyckiemu" przez pracowników pogotowia. Kierowca karetki Janusz Cichosz informował, że nawet ok. 18 minut upłynęło zanim karetka dojechała do chorego, który mieszkał 2 kilometry od szpitala. 54-letni mężczyzna zmarł na zawał serca. Opisaliśmy tę sprawę 26 stycznia. Obsługa pogotowia nie wyjechała od razu, bo czekała na lekarza. Ten z kolei tłumaczył się, że nie dostał sygnału alarmowego na pager.
Prokuratura rozważa podjęcie dochodzenia w tej sprawie, a w szpitalu trwa wewnętrzna kontrola. Wykazała ona, że karetka dojechała dokładnie po 14 minutach. Za tę pomyłkę "burę" dostał kierowca karetki, który twierdził też, że w normalnych okolicznościach do chorego byłby w stanie dotrzeć w ciągu 2 minut. Pomylił się "aż" o 4 minuty. Teraz firma z Gdyni, która montowała pagery, sprawdza, czy działają należycie. Wstępnie wiadomo, że awarii systemu nie było. Trzeba będzie więc sprawdzić, dlaczego sygnał alarmowy nie dotarł do lekarza. Wyjaśnianie sprawy trwa, a prezes postanowił wyprzedzić ewentualne kolejne przykre fakty. Od ubiegłego tygodnia pracownicy nie mogą rozmawiać z mediami. Każdy podpisał pisemne oświadczenie, że pod groźbą zwolnienia z pracy zobowiązuje się do nieudzielania informacji dziennikarzom. Przynajmniej oficjalnie, bo anonimowych głosów teraz nie brakuje.
- Jestem mocno zaskoczony polityką prezesa. Teraz nawet w razie złych wydarzeń będziemy musieli milczeć, bo inaczej stracimy pracę. Nie można ludziom zamykać ust - komentuje jeden z pracowników.
Karankowski odpowiada, że w szczególnych przypadkach pracownik będzie się mógł zwrócić do niego z prośbą o wyrażenie zgody na rozmowę lub pozowanie do zdjęć.
- Jeśli jednak ktoś udzieli informacji mediom bez mojej zgody, to zostanie surowo ukarany - podkreśla stanowczo prezes szpitala.
Są też pracownicy, którym podoba się nowe rozwiązanie.
- Jak przyjeżdżały telewizje, to reporterzy biegali za nami z kamerą i mikrofonami. To bardzo przeszkadzało w pracy. Dochodziło nawet do sytuacji, że potrafili zatrzymywać karetkę - mówi pracownik bytowskiego pogotowia. - Przydałby się rzecznik prasowy. Wtedy wszyscy moglibyśmy spokojnie pracować - dodaje.
Tylko związkowcy uważają, że nadal mogą się wypowiadać bez zgody.
- Jednak nawet gdybym chciał, to o obecnym prezesie niczego złego nie mogę powiedzieć - zastrzega Ryszard Palcat, szef Solidarności 80.
Organizacje zajmujące się ochroną wolności słowa nie widzą nic złego w postępowaniu prezesa bytowskiego szpitala.
- Każdy pracodawca ma prawo wprowadzać własną politykę w sprawie udzielania informacji prasowych - tłumaczy Dominika Bychowska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Może też zabronić pracownikom udzielania jakichkolwiek informacji mediom. Nie może tylko odmówić udzielania odpowiedzi na pytania dziennikarzy zadane jemu, jako szefowi danej instytucji - zaznacza.
Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?