Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nowa Wieś-Kamionka. Naoczny świadek lotniczej katastrofy

ld
Reporterzy „Dziennika Bałtyckiego” i Radia Kaszebe dotarli do świadka katastrofy niemieckiego bombowca, którego szczątki dwa tygodnie temu wydobyto z dna mokradeł nieopodal Kamionki w gm. Sierakowice.

Reporterzy „Dziennika Bałtyckiego” i Radia Kaszebe dotarli do świadka katastrofy niemieckiego bombowca, którego szczątki dwa tygodnie temu wydobyto z dna mokradeł nieopodal Kamionki w gm. Sierakowice. Ponad 80-letni Leon Stenka mieszka na wybudowaniach Nowej Wsi w powiecie bytowskim.
- Był środek tygodnia, koniec stycznia 1942 roku - wspomina pan Leon. - Miałem wówczas ponad 19 lat. Mieszkałem z rodzicami i bratem niedaleko Borowego Lasu. W bardzo mroźny dzień, około godziny 13, usłyszeliśmy samolot, nadlatujący od strony Bawernicy w kierunku Borowego Lasu. Od razu zaciekawił nas, gdyż leciał dosyć nisko. Maszyna miała chyba awarię. Widać było, że kołuje, a pilot szuka miejsca do wylądowania. Kiedy samolot zniknął za ścianą lasu, wspólnie z bratem postanowiliśmy zobaczyć, czy czasami nie wylądował na pobliskich polach. Nigdzie jednak go nie było. Zawiedzeni, postanowiliśmy wrócić przez las do domu. W połowie drogi natrafiliśmy na zaprzęg niemieckiego zarządcy folwarku z Bawernicy, u którego pracowałem jako stolarz. On również, tak jak my, pojechał szukać samolotu. Zabrał nas ze sobą. Około kilometra od Borowego Lasu bardzo wyczuwalny był zapach paliwa. Skręciliśmy w boczną drogę.
Zobaczyli odłamane górne korony drzew, a kilkaset metrów dalej, na tafli zamarzniętego jeziora, znajdował się rozbity bombowiec.
- Był przełamany na połowę - kontynuuje L. Stenka. - Osobno, prawie na brzegu zamarzniętego jeziorka, leżał przód maszyny, a tył częściowo był już pod wodą. Podeszliśmy bliżej. Wewnątrz znajdował się jeden z rannych pilotów, natomiast drugi wyszedł z wypadku cało i udał się po pomoc w kierunku Gowidlina. Będący z nami niemiecki zarządca ułożył na saniach i okrył rannego, po czym szybko zawiózł go na posterunek niemieckiej policji w Gowidlinie. Pozostaliśmy sami, jednak nie na długo. Wkrótce na miejscu katastrofy zjawiła się niemiecka policja, która do wraku nie dopuszczała nikogo. Nie wiem, co stało się z niemieckimi pilotami.
Kilka dni później, kiedy pan Leon pieszo wracał z niedzielnej mszy w Gowidlinie, na drodze spotkał cztery konie ciągnące ogromne sanie, a na nich fragmenty wraku bombowca. Za zaprzęgiem maszerowało niemieckie wojsko. Wówczas po raz ostatni widział rozbity samolot. Później mówiło się, że podobno Niemcy nie wydobyli całego wraku, jego część utkwiła bowiem w głębokim mule na dnie jeziora. Jak widać, pogłoski te okazały się prawdziwe.
Mieszkańcy bali się tam chodzić aż do zakończenia wojny. Po niej na tych terenach porzuconych zostało sporo czołgów. Rozbierali je miejscowi kowale. Niemcy zostawili też sporo motocykli - często z braku paliwa, które później służyły mieszkańcom.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytow.naszemiasto.pl Nasze Miasto