Jedenaście rodzin, w sumie 40 osób, straciło dach nad głową po tym jak wczoraj rano ogień strawił dachy dwóch kamienic w centrum Miastka. Budynek nie nadaje się do użytku. Mieszkańcy są zrozpaczeni, ale władze miasta zapewniają, że nikogo nie zostawią bez pomocy.
Rozmiar tragedii byłby większy, gdyby nie szybka reakcja samych mieszkańców. Roman Wieczorek wyprowadzał dzieci z płonącej kamienicy. - Bałem się, że to wszystko runie - mówi.
- Gdy wybuchł pożar, byłem u brata. Powiedział tylko: - Leć, bo się twój dom pali! Pobiegłem. Dzieci powyganiałem i zabrałem butlę z gazem - opowiada Władysław Klepacz.
Ogień pojawił się wczoraj około godziny 7.30. Rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Strażacy z Miastka i okolic, w sumie kilkanaście jednostek, robili co mogli. Bali się, że dojdzie do eksplozji butli z gazem.
- Wynieśliśmy je w odludne miejsce, więc to zagrożenie minęło, ale i tak akcja była bardzo ciężka - mówi aspirant Maciej Skwierawski, jeden ze strażaków, gaszących budynek.
Mieszkańcy bezradnie obserwowali, co się dzieje.
- Kiedyś pralka zalała mi mieszkanie i była tragedia, a teraz ten ogień i tyle wody. Raczej już tu nie wrócimy. Wszystko się zawali - mówi zapłakana Genowefa Butkiewicz.
- Spaliły się ubranka, które kupiłam dziecku do komunii. Teraz nie będę go mogła posłać do kościoła. Straciliśmy wszystko - dodaje ze łzami w oczach Mariola Kos.
Pogorzelcy mogą liczyć na pomoc.
- Jestem już po spotkaniu z ludźmi, którzy mogą ich wesprzeć. Dachu nad głową nikomu nie zabraknie - obiecuje Roman Ramion, burmistrz Miastka.
Większość osób trafiła do hotelu w Ośrodku Sportu Rekreacji i Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, a niektórzy do dawnej siedziby Młodzieżowego Domu Kultury. Trzy rodziny, poza kolejnością, otrzymały już mieszkania komunalne.
Przyczyna pożaru nie jest jeszcze znana, ale według strażaków mogło to być zwarcie instalacji elektrycznej lub zaprószenie ognia.
Niektórzy mieszkańcy mają jednak swoje podejrzenia. Obwiniają o zaprószenie ognia sąsiadów, którzy wprowadzili się tydzień temu.
- To absurd. Jechaliśmy akurat w trasę do Czaplinka na jajka, gdy ktoś zadzwonił, że się pali. Zawróciliśmy, ale uwierzyłam dopiero, jak zobaczyłam dym. Z tego co widziałam, pożar zaczął się od pustego strychu i dopiero stamtąd przeniósł się do naszego mieszkania, a później na cały budynek - twierdzi Barbara Borysiewicz.
Straty wynoszą ponad 200 tysięcy złotych.
Uwaga na Instagram - nowe oszustwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?