Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dziwnie długie śledztwo

MACIEJ PAWLIKOWSKI
Dominika Gabryel miała 10 lat, gdy uległa zaczadzeniu się w wyniku pożaru. Jej rodzina od ośmiu miesięcy próbuje doprowadzić do zatrzymania podpalacza ich domu przy ul. Knyszyńskiej w Gdańsku. 	fot. archiwum rodzinne
Dominika Gabryel miała 10 lat, gdy uległa zaczadzeniu się w wyniku pożaru. Jej rodzina od ośmiu miesięcy próbuje doprowadzić do zatrzymania podpalacza ich domu przy ul. Knyszyńskiej w Gdańsku. fot. archiwum rodzinne
Tadeusz Gabryel, ojciec 10-letniej Dominiki, która osiem miesięcy temu zginęła w pożarze domu przy ul. Knyszyńskiej w Gdańsku, oskarża Prokuraturę Rejonową Gdańsk - Śródmieście i policję o poważne zaniedbania w ...

Tadeusz Gabryel, ojciec 10-letniej Dominiki, która osiem miesięcy temu zginęła w pożarze domu przy ul. Knyszyńskiej w Gdańsku, oskarża Prokuraturę Rejonową Gdańsk - Śródmieście i policję o poważne zaniedbania w prowadzonym w tej sprawie śledztwie.

Zarzuca im nieprzesłuchanie wszystkich świadków, ignorowanie jego wniosków dowodowych i trzymanie się kurczowo przyjętej na początku wersji, to jego zdaniem największe błędy organów ścigania. Według niego, przyczyną pożaru było podpalenie.
Pożar domu wybuchł o trzeciej nad ranem 2 października 2006 r. Parter piętrowego budynku, w którym mieszkała rodzina Gabryelów, stanął w ciągu kilku chwil w płomieniach. W pożarze zginęła ich córka - 10-letnia Dominika. Pozostali domownicy uratowali się w ostatniej chwili. Tadeusz Gabryel od początku twierdził, że było to podpalenie. Wyznaczył nawet 200 tys. zł nagrody za pomoc w ujęciu sprawcy.
Pytania co do rzetelności działań policyjnych i prokuratorskich pojawiają się szczególnie, gdy mowa o Piotrze Z., dawnym współpracowniku Gabryela. To na niego, jako zleceniodawcę lub podpalacza, od dnia pożaru wskazuje mieszkaniec ul. Knyszyńskiej. Mężczyzna ten został, co prawda, zatrzymany cztery godziny po pożarze w swoim mieszkaniu oddalonym o około kilometr od ul. Knyszyńskiej. Na policji złożył wyjaśnienia. Otrzymał status świadka w tej sprawie i prokuratura zwolniła go do domu.
Zarówno w rozmowach z mediami oraz ojcem zmarłej Dominiki prokuratura twierdziła wtedy, że Piotr Z. miał niepodważalne alibi.
- Osobę, którą wskazałem jako zleceniodawcę lub wykonawcę zamachu na życie mojej rodziny, wykluczono od razu z kręgu podejrzanych. Nie sprawdzono żadnych istotnych wniosków dowodowych, jakie wskazałem. Co więcej, około 10 października ub.r. prokurator prowadząca sprawę poinformowała mnie, że Piotr Z. przebywał w czasie pożaru w szpitalu i ma niepodważalne alibi - opowiada ojciec Dominiki.
W miniony czwartek prokurator Elżbieta Szczygieł, w telefonicznej rozmowie z nami przyznała, że Piotr Z. istnieje w tej sprawie w charakterze świadka, a co za tym idzie - nie było potrzeby weryfikowania jego alibi. Nie wiadomo więc, co Piotr Z. robił w nocy z 1 na 2 października ubiegłego roku. Wiadomo, że kilka minut przed godziną siódmą przeprowadził rozmowę z jednego z używanych przez siebie telefonów komórkowych. Chwilę później do drzwi jego mieszkania przy ul. Platynowej w Gdańsku zapukała policja.
Według Tadeusza Gabryela, Piotr Z. 2 września ubiegłego roku, czyli dokładnie na miesiąc przed pożarem, wtargnął na teren jego posesji. Przyszedł "uzbrojony“ w pałkę policyjną, aby wymusić na nim wycofanie pozwu dotyczącego zwrotu jednego miliona i 44 tysięcy złotych (na kwotę 220 tys. zł Gabryel ma już sądowy nakaz zapłaty - dop.red.). Piotr Z. twierdzi z kolei, że odwiedził Gabryela, gdyż ten nie chciał oddać mu 4 tys. zł. Doszło do szarpaniny. Przyjechała policja, a Gabryel złożył zawiadomienie o groźbach karalnych. Prokuratura Rejonowa Gdańsk Śródmieście, czyli ta sama, która bada przyczyny pożaru i śmierci 10-letniego dziecka, skierowała w październiku akt oskarżenia w tej sprawie do Sądu Grodzkiego. Pierwsza rozprawa odbyła się jednak dopiero w marcu, czyli pięć miesięcy później.
Udało nam się ustalić, że dzień później, czyli 3 września, Piotr Z. w obecności konwojujących go policjantów głośno groził Gabryelowi. Według naszych informacji funkcjonariusze zeznali, że Piotr Z. w pewnej chwili powiedział, że „niedługo wyjdzie i pojedzie tam (do domu rodziny Gabryelów - dop.red.) i zrobi taki dym, że dopiero będzie go za co zamknąć. Miał się także głośno odgrażać. Padające z ust Piotra Z. pogróżki pod adresem Gabryela słyszały, oprócz dwójki funkcjonariuszy z I Komisariatu Policji w Gdańsku, także trzy inne osoby.
Skontaktowaliśmy się telefonicznie z Piotrem Z., podejrzewanym przez Tadeusza Gabryela o podpalenie. Zależało nam, aby poznać jego wersję wydarzeń. Chcieliśmy także zapytać wprost, co robił w nocy z 1 na 2 października. Piotr Z. powiedział jedynie, że ma wszystko udokumentowane i że nie będzie z nami rozmawiał, po czym wyłączył telefon.
- W lutym, czyli ponad trzy miesiące po pożarze, ponownie grożono mi telefonicznie śmiercią "jeżeli się nie zamknę“. Mimo że zgłosiłem to pisemnie na policji i w prokuraturze, nic w tej sprawie nie zrobiono. Teraz jestem zmuszony ponownie wynająć ochronę z bronią ostrą.
Wracając jednak do samego pożaru. Prokuratura jako najbardziej prawdopodobną wersję wypadków - ku zdziwieniu strażaków - przyjęła nieumyślne zaprószenie ognia. Według tej hipotezy, Tadeusz Gabryel miał tej nocy palić i pić do późna siedząc w salonie na kanapie. Przez nieuwagę niedopałek papierosa mógł spowodować pożar. Co ciekawe, choć szybko okazało się, że Gabryel nigdy nie palił, a i pić nie miał w zwyczaju (potwierdzają to badania trzeźwości przeprowadzone po tej tragedii - dop.red.), prokuratura wciąż poważnie rozważa tę wersję zdarzeń. Ojciec 10-letniej Dominiki twierdzi z kolei, że kilka minut po godzinie trzeciej nad ranem usłyszał odgłos tłuczonej szyby w gabinecie. Gdy się odwrócił, zobaczył, jak jakaś substancja rozlewa się po podłodze gabinetu, która po kilku sekundach staje w płomieniach.
- Ktoś wybił szybę i wrzucił mi coś przez okno. Widziałem to. Pożar rozprzestrzeniał się błyskawicznie - opowiada. Choć zrobiono szereg badań fizykochemicznych, nie udało się odnaleźć jakichkolwiek śladów substancji chemicznych, które mogły wywołać ten pożar.
- Nie musiała to być przecież benzyna lub rozpuszczalnik. Wystarczyła butelka spirytusu - komentuje anonimowo strażak.
Kolejną sporną kwestią jest roleta antywłamaniowa zamontowana w oknie gabinetu Tadeusza Gabryela. Właściciel domu uważa, że jako jedyna nie była całkowicie opuszczona. Co więcej, jako jedyna nie była też sterowana elektrycznie. Miała taśmę, którą regulowało się jej położenie. Prokuratura jest z kolei zdania, że roleta w gabinecie także była tej nocy zamknięta. Dlatego mało prawdopodobne wydaje się, wrzucenie przez nią pojemnika z substancją łatwopalną. O takim założeniu śledczych świadczyć może jedno z pytań zadane oficjalnie biegłemu z warszawskiej Szkoły Głównej Służby Pożarniczej (SGSP), któremu zlecono przeprowadzenie - kolejnej już - analizy tego pożaru. Prokurator prowadząca sprawę zapytała go na piśmie wprost, czy przez zamkniętą roletę można wrzucić do budynku pojemnik z substancją łatwopalną.
Według Tadeusza Gabryela, taśma przepaliła się w trakcie pożaru i dlatego roleta opuściła się.
- Policjanci nie przesłuchali nikogo z firmy, która montowała te rolety. Nie rozmawiali także szczegółowo z sąsiadami, którzy mają konkretne informacje na ten temat. To skandal - mówi Gabryel.
To właśnie mieszkańcy ul. Knyszyńskiej w rozmowach z wynajętymi przez Gabryela prywatnymi detektywami przekazali im kilka istotnych informacji na temat tego dramatu. Jeden z nich stwierdził, że obudził go dziwny, głuchy odgłos. Gdy zaniepokojony wyjrzał przez okno, zobaczył tylko kłęby dymu wydobywające się z domu o numerze pięć. Kolejny przyznał, że widział ścianę ognia w gabinecie domu. Jednak, mimo że policjanci przesłuchiwali go, nie zadawali mu szczegółowych pytań. Tadeusz Gabryel złożył w prokuraturze w lutym wniosek o ponowne przesłuchanie tego człowieka. Do wczoraj ani policja, ani prokuratura nie zgłosiły się do niego w tej sprawie.
- W tym śledztwie pojawia się wiele pytań, na które organy ścigania nawet nie usiłują odpowiedzieć - komentuje wynajęty przez Gabryela detektyw Michał Rapacki. -- Wydaje mi się, że przyjęta wersja o zaprószeniu ognia przez Tadeusza Gabryela bardzo im odpowiada. Czy poinformowano media, że ojciec dziewczynki nigdy nie palił papierosów i był kompletnie trzeźwy zaraz po pożarze? W zamian podano jednak, że to on zaprószył ogień niedopałkiem. - To niedorzeczne by twierdzić, że pożar powstały w wyniku zaprószenia rozprzestrzenił się w tak krótkim czasie do takich rozmiarów. W rozmowach z nami strażacy potwierdzili wersję o podpaleniu - dodaje prywatny detektyw.
Nieoficjalnie ustaliliśmy, że strażacy biorący udział w akcji ratowniczej nie wybili szyby w gabinecie, a już po pożarze zabezpieczaniem materiału dowodowego zajmował się nie strażak, lecz policjant.
Pierwsza analiza, dotycząca pożaru na ul. Knyszyńskiej, nie przekonała nawet śledczych. Według Renaty Klonowskiej, szefowej prokuratury Gdańsk - Śródmieście, pozostawiała zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Dlatego przygotowanie kolejnej zlecono specjaliście z warszawskiej SGSP. W ubiegłym tygodniu trafiła ona do prokuratury. - Biegły stwierdził, że pożar powstał w obrębie ściany oddzielającej gabinet od salonu - mówi prokurator Szczygieł. Potwierdza to ustalenia st. kpt. Tomasza Wiśniewskiego, specjalisty z Poznania, który taki sam dokument sporządził na zlecenie Tadeusza Gabryela. Według niego, ogień pojawił się właśnie w gabinecie.
- Drogę rozprzestrzeniania się ognia, wskazują także inne ślady takie jak np. żarówka w salonie, która odkształciła się w charakterystyczny sposób - dodaje poznański biegły.
Śledczy prowadzący sprawę pożaru odpierają zarzuty Gabryela.
- Od początku badaliśmy wszystkie wątki - zapewnia Renata Klonowska, szefowa Prokuratury Gdańsk - Śródmieście.
Prowadząca śledztwo prokurator Elżbieta Szczygieł twierdzi z kolei, że w tej sprawie przesłuchano, i to czasami kilkakrotnie, bardzo wiele osób.
- Nie rozważamy też kwestii alibi Piotra Z., gdyż dzień po pożarze został on przesłuchany w charakterze świadka z artykułu 183 KK. Zeznania tego człowieka i nasze wstępne ustalenia pozwoliły nam wykluczyć go z kręgu osób podejrzanych - tłumaczy prokurator Szczygieł.
Z kolei Tadeusz Gabryel zapowiada, że będzie wnioskował o przeniesienie tej sprawy do innej prokuratury.
- Mam podejrzenia co do zaniedbań i braku rzetelności, a także przekazywania przez policję informacji ze śledztwa Piotrowi Z., którego od samego początku wskazywałem jako sprawcę podpalenia - twierdzi Gabryel.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że w piątek na rozmowę w sprawie tego śledztwa została wezwana do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku nadzorująca je bezpośrednio Renata Klonowska. Zdaniem naszego informatora, prokurator Józef Fedosiuk już w lutym nakazał szefowej Prokuratury Gdańsk - Śródmieście ponowne przeanalizowanie akt dotyczących pożaru domu państwa Gabryelów i śmierci ich córki.

Ode mnie dostaną raport
Z MichaŁem Rapackim, prywatnym detektywem badającym sprawę pożaru przy ul. Knyszyńskiej, rozmawia Maciej Pawlikowski

- Czy według pana wiedzy i doświadczenia można przypuszczać, że w toku tego śledztwa pojawiły się zaniedbania ze strony policji lub prokuratury?
- W mojej ocenie na wstępie popełniono szereg błędów, które powodują dziś niemożność odtworzenia przebiegu wydarzeń. Przypatrując się poczynaniom policji, a zwłaszcza niesprawdzeniu alibi jedynego podejrzewanego - Piotra Z., można odnieść wrażenie, że komuś zależałoby Piotr Z. nie był wiązany z pożarem i śmiercią Dominiki Gabryel.
- Czyli błędy mogły nie być przypadkowe?
- Trudno uwierzyć, że była to jedynie niecelowa indolencja organów ścigania. Jeżeli tak jednak było, to brak mi po prostu słów, aby to ocenić.
- Czy coś konkretnego zaniedbano?
- W ocenie specjalistów, same oględziny miejsca zdarzenia są źle przeprowadzone. Wciąż nie przesłuchano rzetelnie niektórych mieszkańców ul. Knyszyńskiej, którzy jak się okazuje, mają wiedzę o okolicznościach zdarzenia. Nie przesłuchano też producenta rolet antywłamaniowych, zamontowanych w domu państwa Gabryel. My w ciągu godziny ustaliliśmy, że rolety, które istotnie były opuszczone, opadły, bo taśmy służące do regulacji ich wysokości przepaliły się w pierwszej fazie pożaru.
- Podzieli się pan tymi informacjami z policją i prokuraturą?
- Chciałbym, aby policja wreszcie zaczęła coś robić. Ode mnie dostaną raport, w którym opiszę swoje ustalenia. W moim odczuciu, tę sprawę traktuje się w gdańskiej policji i prokuraturze, jakby chodziło tu o włamanie do kiosku, a nie zbrodnię, w wyniku której zmarło dziecko.

Pożar wybuchł w gabinecie
st. kpt. mgr. inż. Tomasz WiŚniewski, specjalista ds. profilaktyki pożarowej, wykładowca Szkoły Aspirantów PSP w Poznaniu oraz biegły sądowy przy Sądzie Okręgowym w Poznaniu

- Na zlecenie Tadeusza Gabryela sporządziłem ekspertyzę z czynności dochodzeniowych przyczyn powstania pożaru. Według mojej wiedzy, jestem jedynym ekspertem z dziedziny pożarniczej, zajmującym się tym pożarem, który był na miejscu zdarzenia. Ustaliłem, że ogień pojawił się w gabinecie, a temperatura we wnętrzu pomieszczenia objętego pożarem mogła dochodzić nawet do 700 stopni Celsjusza. Zadziwiły mnie drobiny szkła, które znajdowały się także z dala od okna pod wszystkimi warstwami popiołów na podłodze w gabinecie. To, że leżały na samym dole, może sugerować, że znalazły się tam, zanim powstał pożar lub trafiły tam w jego początkowej fazie rozwoju. Niestety badając tę sprawę, nie mogłem mieć dostępu do akt będących w posiadaniu prokuratury z uwagi na pozaprocesowy charakter mojej opinii. Wizję lokalną w tym domu przeprowadziłem sześć tygodni po pożarze. Nie mogę wykluczyć, że część śladów została w tym czasie zniszczona.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto