Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bytów – tutaj na cuda nie trzeba czekać. Zwłaszcza, pomagając uchodźcom z Ukrainy

Maria Sowisło
Maria Sowisło
Do bytowskiego punktu pomocy uchodźcom z Ukrainy każdego dnia przychodzą potrzebujący najbardziej prozaicznych rzeczy, jak szczoteczki do zębów czy skarpetki. Każdego też dnia wolontariusze mówią o cudach, bo inaczej nie sposób tego wyjaśnić. Zawsze znajdzie się bowiem to, co akurat w danym momencie jest potrzebne.

Spis treści

Bytowski punkt pomocy uchodźcom z Ukrainy mieści się w starej kamienicy przy ulicy Mickiewicza w Bytowie. Sala sportowa zamieniła się w wielki magazyn z absolutnie wszystkim, czego potrzeba uciekającym przed wojną. Są kosmetyki, środki czystości i higieny osobistej, naczynia kuchenne, odzież dla dzieci, dorosłych – z podziałem na kobiety i mężczyzn, zabawki, łóżeczka, wózki, nocniki, żywność… Tak naprawdę każdy, kto czegoś potrzebuje, znajdzie to tutaj. A jeszcze na ścianach dzieci zawiesiły karteczki z kolorowymi obrazkami i napisami w języku ukraińskim: „Tutaj jesteś bezpieczna”, „Co mogę dla ciebie zrobić?”, „Jesteś wyjątkowy”, „Czujcie się u nas dobrze”, „Czy mogę być twoja koleżanką”, „Chętnie ci pomogę”...

Nad całością czuwa bytowski oddział Caritasu i nieocenieni wolontariusze. Nie chcą występować na zdjęciach ani podawać personaliów. Nie robią tego dla rozgłosu, a z potrzeby serca…

Cud numer jeden i dwa

- Córka mnie tu wciągnęła. Jestem na emeryturze i mam trochę czasu. Pracowałam kiedyś w szpitalu i pomaganie innym mam chyba we krwi – mówi jedna z wolontariuszek, która nie chce rozmawiać o sobie. - One (Ukrainki – przyp. red.) naprawdę niewiele mają. Przyjechały do nas w odzieży zimowej. Teraz przychodzą tutaj, żeby chociaż wiosenną kurtkę wybrać sobie. My im nie przeszkadzamy, bo byłyby skrępowane. Podchodzimy tylko wtedy, kiedy proszą o pomoc – dodaje. Przyznaje, że nie potrafi rozmawiać ani w języku ukraińskim, ani w rosyjskim. Najlepiej potrafi po niemiecku.

- Ja tu jestem tylko po to, żeby im wyjaśnić co i do czego jest. Udaje się trochę na migi

– mówi i zaznacza że kobiety z Ukrainy nie bardzo chcą korzystać z gotowych obiadków dla najmniejszych dzieci. - Może nie znają tego, a może jak my kiedyś gotują same – zastanawia się kobieta.

Kiedy rozmawiamy, podchodzi do nas jedna z koordynatorek – Ula Malinowska. Panie rozmawiają o tym, że brakuje wkładek higienicznych dla kobiet i jakiś kremów do twarzy. - Przecież one są kobietami. Używają tego – mówi wolontariuszka.
I kilka sekund po tej rozmowie, do punktu zbiórki wchodzi kobieta z siatką… pełną kremów. Żartuję, że tu chyba jest podsłuch, a dźwięk rozprowadzany jest po Bytowie. Z megafonów.

- Tutaj to nie jest nic dziwnego. W pierwszych dniach przyszła do nas pani z maleńkim dzieckiem na ręku i dopytywała o wózek. Nie miałyśmy wtedy ani jednego. Zaczęłyśmy jej pakować to, co potrzeba dziecku – środki do pielęgnacji, pieluszki… Ona sama rozglądała się za ciuszkami. I w pewnej chwili wszedł pan, z pięknym zielonym wózkiem, mówiąc że komuś na pewno się przyda… Miałyśmy łzy w oczach

– wspomina Malinowska i dodaje: - To są nasze codzienne cuda, bo jak inaczej to nazwać? Może ręka Boga albo opatrzność – zastanawia się pani Ula.

Cud numer trzy

Do punktu zbiórki przychodzą także ukraińskie kobiety, które w Bytowie mieszkają już jakiś czas. Przyjechały do pracy i tak już kilka lat z rzędu. Doskonale rozumieją język polski i pomagają często tłumaczyć. Tak jak Tatiana z kilkumiesięcznym dzieckiem.

- Idź i wyjaśnij tym paniom (stały przy stołach z chemią gospodarczą – przyp. red.), że ich cała siódemka jedzie do Niedarzyna. Tam będą mieć przy szkole mieszkanie. Jedyny problem jest w tym, że będą musiały sobie palić w piecu. Przekaż też, że przygotujemy teraz dla nich siatki z wyprawką, żeby miały co jeść

– mówi Ola Matuszewska, jedna z koordynatorek, a kiedy podchodzi do niej pani Ula, rozmawiają o tym że brakuje jogurtów dla dzieci. - Trzeba będzie kupić – kwituje szybko Malinowska.
Na to do punktu zbiórki wchodzi radny miejski Bogdan Adamczyk. Dopytuje czy ktoś może mu pomóc rozładować trabanta. Ma żywność. Każdy rzuca się do pomocy. A w trabancie co? Oczywiście żywność i... kilka zgrzewek jogurtów.

- A nie mówiłam, że my tu tak mamy na co dzień

– śmieje się do mnie pani Ula.
A na boku trabanta radny Adamczyk umieścił wyklejankę. Prześmiewczą z przesłaniem dla rosyjskich żołnierzy.

- Robimy na własny koszt koszulki z takim obrazkiem. Cały dochód z ich sprzedaży przekażemy na pomoc uchodźcom – zaznacza Adamczyk.

Życie codzienne jest, ale z boku

Każdy z wolontariuszy powtarza, że nie mógł już patrzeć na telewizyjne relacje z wojny. Poczucie bezsilności było potwornie depresyjne.

- Kilka pierwszych dni wojny przepłakałam. Mąż już się na mnie denerwował, bo ponoć dziecko straszyłam. W końcu w internecie zobaczyłam informację, że potrzebni są wolontariusze. Wcale się nie wahałam. Jestem i będę

– mówi jedna z koordynatorek pomocy Ola Matuszewska, która przyznaje że teraz jest już wszystko zorganizowane, więc praca jest przyjemniejsza. - Przez pierwsze dwa tygodnie pracowałyśmy od rana do nocy. Bardzo pomagają nam zwykli mieszkańcy, ale też harcerzy i uczniów mundurówki mam pod telefonem – zachwala mieszkańców Bytowa za organizację i chęć niesienia pomocy.

Niektórzy z wolontariuszy nie pracują. Emerytura, renta, opieka nad domem, nad gospodarstwem. Część jednak doszła do porozumienia ze swoimi pracodawcami.

- Mój szef jest wyrozumiały. Umówiłam się z nim, że swoja pracę będę wykonywać normalnie, ale w innych godzinach. Po prostu wcześniej wychodzę z pracy i od razu jestem tutaj. Mój szef to rozumie

– mówi jedna z wolontariuszek, a kolejna dodaje że choć nie pracuje, martwi się trochę o stan swojego ogrodu. - Byłby już czas na porządki, ale kiedy? W tym roku chyba mi się to nie uda – stwierdza zupełnie bez żalu, bo przecież trzeba pomagać. - Miałam dosyć oglądania relacji z wojny. Mam dwóch synów. Myślę sobie, że może oni kiedyś też będą potrzebować pomocy i ktoś im ją da – dodaje ta pierwsza.

Żeby tylko nie myśleć o wojnie

Dla każdej z pań w bytowskim punkcie dla uchodźców jest jedna rzecz, która sprawia że zalewają się łzami… To dzieci. Bez zabawek, poczucia bezpieczeństwa, wystraszone nowym miejscem, ludźmi…

- Nie da się nad tym przejść, jak do porządku dziennego

– rzuca jedna z wolontariuszek i biegnie do rogu sali gimnastycznej, w którym jest kilka dzieci stojących przy kartonach z zabawkami i pluszakami. Zagaduje maluchy, pokazuje co jest i że mogą zabrać to, co im się podoba.

Przy jednej ze ścian ustawiony jest stojak, a na nim wiszą sieci rybackie. Kilka pań wiąże na nich ciemne skrawki materiałów. Są z Ukrainy. Na razie mieszkają w hotelu Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Każda z nich zostawiła w swojej miejscowości bliskiego sobie mężczyznę – syna, męża, ojca… Nie chcą rozmawiać. Rzucają tylko, że muszą czymś zająć głowę dlatego przyszły pomóc.

Z kolei między kartonami i wieszakami z odzieżą kręci się szczupła blondynka. Ma kilka wielkich worków ciuchów. Każdy wyjmuje, sprawdza co to jest, jaki ma rozmiar i wkłada do odpowiedniego kartonu. Ona też nie chce za bardzo rozmawiać. Śpieszy się, bo ma spotkanie, a w workach jest jeszcze dużo ciuchów do rozłożenia... I tak jest każdego dnia w punkcie pomocy uchodźcom z Ukrainy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polski smog najbardziej szkodzi kobietom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytow.naszemiasto.pl Nasze Miasto