Okazuje się, że dla niektórych klientów "szmateksy" to miejsca, w których można poczuć przypływ adrenaliny, szybko wymienić stare obuwie i zupełnym przypadkiem zdobyć całkiem niezłe pieniądze.
Sklepy typu second-hand pojawiły się w Polsce na początku lat dziewięćdziesiątych. Potrzebowały jednak kilkunastu lat by zdobyć przychylność klientów. Większość sprowadzanej odzieży pochodzi ze Skandynawii, Anglii i Niemiec. Zainteresowanie jest na tyle duże, że powstają nawet sieci salonów odzieżą używaną, jak chociażby popularny „Tani Armani”. Do noszenia ubrań z drugiej ręki przyznają się gwiazdy światowego formatu, m.in. Elton John czy zdobywczyni Oscara, Helen Mirren. Co przyciąga klientów do „lumpeksów”?
Bywało taniej
- Ubrania kupuję wyłącznie w „szmateksach” - mówi Kamila, miłośniczka takich zakupów - przede wszystkim ze względu na cenę. Są one znacznie tańsze i w większości przypadków unikatowe. Idąc ulicą wiem, że żaden przechodzień nie będzie miał takiej samej bluzki jak ja.
Zobacz również: Chciał wejść z piłą łańcuchową do dyskoteki
Czy jednak aby na pewno ubieranie się w sklepach z odzieżą używaną jest tak opłacalne? W przypadku ubrań sprzedawanych na wagę, średnia cena w dniu dostawy dochodzi nawet do 60 zł za kilogram. Dopiero kilka dni później, gdy większość towaru jest już przebrana, można kupić coś za 30% wartości pierwotnej. Wtedy za spódnicę możemy zapłacić nawet symboliczną złotówkę.
Kamila: I tylko takie zakupy mają sens, staram kupować ubrania ostatniego dnia przed dostawą. W chwili obecnej mam na sobie ciuchy o łącznej wartości 12 zł, ale czuję się, jakby kosztowały co najmniej 120. Bo większość z nich to markowe rzeczy. Po prostu trzeba umieć szukać.
Z kolei Kasia, studentka anglistyki na Uniwersytecie Gdańskim, nie potrafiłaby skomponować takiego zestawu. Pochyla się nad koszem pełnym kolorowych szmatek.
- Do „ciucholandów” chodzę często, jednak raczej w poszukiwaniu „perełek” niż kompletowania garderoby. Zdarza mi się kupić nietypową bluzkę czy wzorzystą sukienkę, których nie znalazłabym w centrum handlowym. Ale nie robię takich zakupów hurtowo.
Zagłosuj na najlepszą plażę w Trójmieście
W przypadku wycenionego towaru, ceny wahają się od 10 do 50 zł. Za taką kwotę można kupić nowe ubrania w sieciówkach. Jednak pomimo mało konkurencyjnych cen, klientów nie brakuje.
- Do naszego sklepu przychodzą praktycznie wszyscy - przekonuje pani Teresa, ekspedientka w jednym z „second-handów” w centrum Gdańska - starzy, młodzi, bogaci, biedni, kobiety, mężczyźni. I są to wymagający klienci. Czasem nawet zbyt wymagający.
Buty w przymierzalni
W większości „lumpeksów” dostawy towaru odbywają się raz w tygodniu. I to właśnie w tych dniach utarg jest największy.
- Nie można się przecisnąć - mówi pani Joanna, właścicielka sklepu z odzieżą używaną na gdańskim Przymorzu - ludzie potrafią tarasować sobie drogę czy podstawiać nogi przed przymierzalnią, żeby tylko zabrać komuś ładną bluzeczkę. Niektórzy wydają się kupować bez opamiętania. Nieważne co, byle jak najwięcej.
- A kradną?
- Mnóstwo, szczególnie buty. To wręcz plaga. Bardzo często klienci wchodzą do przymierzalni w swoich, a wychodzą w naszych. Niestety, w takie dni jak ten, gdy ruch jest ogromny, nieczęsto udaje się złapać kogoś na gorącym uczynku.
A pieniądze w kieszeniach
Czasem nie trzeba nawet płacić za ubranie, by wyjść ze sklepu zadowolonym. I to niekoniecznie w podmienionych butach. Pani Sylwia z Sopotu przyznaje się do tego, że codziennie odwiedza „lumpeksy” w celu… przeszukiwania kieszeni.
- Wyżyć się z tego nie da, to takie nieszkodliwe hobby – śmieje się.
Perły w koronie. Głosuj w plebiscycie
Kilka lat temu wybrała się do jednego z trójmiejskich „szmateksów” w celu zakupu spodni. Podczas przymiarki znalazła w jednej z kieszeni... banknot o nominale 50 Euro! Od tego czasu wizyt w sklepach z odzieżą używaną nie traktuje jak typowych zakupów.
- Raczej jak polowanie. Banknotów nie znajduję codziennie. Ale zawsze mam nadzieję.
Takich osób jak pani Sylwia jest bardzo dużo. Każdego dnia godzinami przeglądają wieszaki, wchodzą do przymierzalni z naręczami ubrań, zaglądają do torebek, po czym wychodzą, nie kupując nic. I też mają nadzieję, a czasem nawet farta. Bo znaleźć można wszystko, nie tylko pieniądze. Najczęściej biżuterię: kolczyki i pierścionki. I choć nie są to drobiazgi o znacznej wartości, stanowią upragniony gratis dla tak niezdecydowanej klienteli.
„Lumpeksy” zyskują na popularności. I choć tego typu sklepów nie stać na drogie kampanie reklamowe, to zdobywają one coraz szersze rzesze klientów. Właściciele „second-handów” starają się sprostać oczekiwaniom nabywców – bardzo często można znaleźć ubrania niezniszczone, a nawet nieużywane, jeszcze z metką. Do ich popularności przyczyniają się także tzw. szafiarki, autorki blogów o modzie, wychwalające unikatowe dodatki ze „szmateksów”. W odpowiedzi na rosnące zainteresowanie towarem z drugiej ręki, w Internecie powstają także „ciucholandy” z ekskluzywną odzieżą używaną, propagującą modę retro i ekologiczny styl życia.
Jednak w większości przypadków ceny ubrań ze sklepów z odzieżą używaną jak i tą nową są prawie takie same. A jak widać – „prawie” nie robi aż tak wielkiej różnicy.
Czytaj także: Bezpańskie psy bez kagańca. Boicie się ich?
Wyniki II tury wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?