Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Administrator od każdej rodziny chce dodatkowo 10 tys. zł. Pogorzelcy twierdzą, że zostali oszukani

Redakcja
Grzegorz Skonieczny pokazuje drabinę, która w kosztorysie jest schodami za kilka tysięcy złotych.
Grzegorz Skonieczny pokazuje drabinę, która w kosztorysie jest schodami za kilka tysięcy złotych. Ł. Boyke
W pożarze stracili dach nad głową, a teraz obawiają się administratora wspólnoty o niejasne rozliczanie prac remontowych. 340 tys. zł. odszkodowania okazało się kwotą za małą

Według mieszkańców kosztorys nie odzwierciedla rzeczywistości. Pokazują m.in. grzyb na wyremontowanych ścianach i „schody” będące drabiną, które miały kosztować kilka tysięcy złotych. Sprawa trafiła do sądu. Za odszkodowanie po pożarze miał być kompleksowo wyremontowany dach, klatka schodowa i mieszkania. Wyszło inaczej niż przewidywano. Zarządca faktycznie remont zrobił, ale w opinii osób, których sprawa bezpośrednio dotyczy, wykonano go pobieżnie. Ludzie uważają, że dane zawarte w kosztorysie nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Pieniądze na remont mieszkań poszkodowani musieli znaleźć sami. Za wszelkie nieprawidłowości obwiniany jest Henryk Gański, prezes MZBK, który - jak mówią pogorzelcy - nie dość, że ich rzekomo oszukał, to teraz domaga się na drodze postępowania sądowego kolejnych pieniędzy. Prezes chce jeszcze 60 tys. zł, które poza sumą odszkodowania miały być dodatkowo wydane na remont zniszczonego budynku.

Przeczytaj także o szybkiej interwencji strażaków w Pomysku Wielkim

- Czujemy się oszukani. Odszkodowania, które otrzymaliśmy od ubezpieczyciela, nie widzieliśmy na oczy - mówi Grzegorz Skonieczny, mieszkaniec pierwszego piętra w budynku przy ulicy Drzymały 5. Nieścisłości i nieprawidłowości wymieniają bardzo dużo. Generalnie chodzi o kosztorys, w którym ceny materiałów budowlanych i prac zostały ich zdaniem znacząco zawyżone, a w rzeczywistości wszystko poszło po kosztach. To jakiś absurd, z którym nie możemy się zgodzić. Myśleliśmy, że za pieniądze z odszkodowania uda nam się przeprowadzić gruntowny remont całego budynku. Okazało się, że starczyło tylko na jego osuszenie, remont klatki schodowej i dachu - dodaje zdenerwowany mężczyzna.

Kamienica przy ulicy Drzymały spłonęła 13 października 2010 roku. Ogień pojawił się o północy, a mieszkańców zaalarmował kierowca przejeżdżającej ciężarówki, który na widok płonącego poddasza zaczął trąbić. Prawie wszystkim udało się wtedy wybiec z budynku pozostawiając w nim cały swój dorobek. Dzięki interwencji strażaków z płonącego obiektu wyniesione zostały dwie nieprzytomne osoby, które w ciężkim stanie trafiły do szpitala. Ostatecznie wyszły cało z tej tragedii, ale nieprzyjemne wspomnienia pozostały do dziś. Być może o wszystkim udałoby się już zapomnieć, gdyby nie fakt, że zarządca próbuje w każdy możliwy sposób dokuczyć pogorzelcom. Największe kontrowersje budzi fakt, że tylko część pieniędzy z odszkodowania przeznaczona została na osuszanie zalanych wodą mieszkań, pomijając już kwestię generalnych ich remontów, które pogrążeni w życiowym dramacie musieli wykonać na własny koszt. Prawie każdy musiał zaciągnąć w banku kredyt na remont tego, co zniszczyła woda, którą kilka jednostek straży gasiło płonący dach.

Henryk Gański odpiera wszystkie zarzuty pogorzelców twierdząc, że wszystko to pomówienia, kłamstwo i nieprawda.

Więcej komentarzy mieszkańców kamienicy przy Drzymały 5 oraz dokładne tłumaczenie sprawy prezesa Henryka Gańskiego przeczytasz w piątek 4.01. w Dzienniku Powiatu Bytowskiego.

Ściągnij elektroniczną wersję gazety.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytow.naszemiasto.pl Nasze Miasto