Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Premiery filmowe 2013 roku. Które filmy zachwyciły widzów i recenzentów?

rozm. Henryk Tronowicz i Piotr Wyszomirski
Premiery 2013
Premiery 2013 mat.prasowe
Premiery 2013 roku. Dzisiaj długłosem Henryka Tronowicza i Piotra Wyszomirskiego poddajemy podsumowującej ocenie zeszłoroczny sezon w kinach Trójmiasta.

Henryk Tronowicz.: - Sprowokował mnie pan do próby podsumowania minionego sezonu w kinie. Mam z tym mały problem. Do Trójmiasta nie dociera komplet filmów z repertuaru krajowego, o rynku światowym nie wspomnę. Pogodziliśmy się już z tym, że żyjemy na kulturalnej prowincji. Z braku laku staram się oczywiście zaocznie śledzić premiery na świecie. Dzięki temu orientuję się, jakie dzieła chciałbym obejrzeć koniecznie. Tymczasem, jak dawniej, tak i teraz muszę się zadowalać wyłącznie smakiem.

Piotr Wyszomirski.: - Najważniejsze to mieć dobry smak (uśmiech). Niestety, jeśli nie jeździ się na festiwale, jak choćby T-Mobile Nowe Horyzonty (impreza będzie powtarzana od jutra w gdańskim Klubie Żak - przyp. red.), to nie sposób wyrobić sobie zdania na temat stanu kina artystycznego. To dodatkowo smutne, bo przecież Trójmiasto ma aspiracje (festiwal i szkoła filmowa w Gdyni). To natomiast, co wchodzi na nasze ekrany, jest coraz mniej reprezentatywne. Multipleksy unikają ryzykownych tytułów, pozostają kina studyjne, dkf-y oraz incydentalne pokazy, ale to za mało. Do tego obrazu dodałbym upadające wypożyczalnie filmów na DVD, co jest o tyle istotne, że wiele tytułów w ogóle nie ma premiery kinowej. W zeszłym roku wypatrzyłem kilka ważnych filmów, które nie weszły do kin, a jedynie do sklepów (przede wszystkim dwa ważne tytuły amerykańskich klasyków: "J.Edgar" Clinta Eastwooda -biografia Hoovera i thriller-moralitet z Weather Underground w tle, czyli
"Reguła milczenia" Roberta Redforda). Jak tak dalej pójdzie zostanie tylko internet.

H.T.: - Utarło się dość powszechne przekonanie, że ostatnio coś drgnęło w kinie rodzimym. Ale co takiego drgnęło? Czy potrafi pan powiedzieć, dlaczego na festiwal do Gdyni we wrześniu nie dotarł autorski film Jana Jakuba Kolskiego "Zabić bobra", który nie może doczekać się na premierę, a jest już rzeczą bez precedensu, że w Hollywood szykują amerykańską wersję scenariusza tego filmu.

P.W.: - Nie potrafię odpowiedzieć, tym bardziej, że film jest dobrze przyjmowany (kilka nagród, w tym Karlove Wary), ale na pewno potrafią osoby, które decydują o wyborach w polskim kinie. Może odpowiedzią jest także nieoczekiwana decyzja personalna w sprawie wyboru dyrektora gdyńskiego festiwalu? To jakoś naznaczone stanowisko, poprzednie wybory także były zaskakujące (najpierw konkurs wygrał Janusz Wróblewski, lecz głosowanie powtórzono i wygrał Michał Chaciński). Inny wybór, o którym
warto wspomnieć, to polski kandydat do Oscara, czyli "Wałęsa. Człowiek z nadziei". Nie zdziwiła mnie porażka, za jaką należy uznać brak polskiego filmu choćby w przed finalnej oscarowej dziewiątce; (nie mówiąc już o finałowej piątce ; czy zwycięstwie). Jeszcze rok temu film miałby szanse, ale po niefortunnej, mówiąc delikatnie, wypowiedzi Lecha Wałęsy na temat związków partnerskich i reakcji na nią w USA, tylko naiwniak mógłby sądzić, że

Hollywood, które jest szczególnie czułe na punkcie mniejszości seksualnych wybierze film o homofobie. Ktoś znowu nie domyślał, kolejna już zła decyzja w całej serii złych decyzji (choćby ubiegłoroczna nominacja dla filmu "80 milionów";). Uważam, że "Papusza" miałaby ogromne szanse, a tak w kategorii filmów nieanglojęzycznych jesteśmy ciągle bez szansy na Oscara. Ilościowo jesteśmy potęgą w Europie (w 2013 kinową premierę miało 41 obrazów fabularnych, a produkowanych jest ponad 60), jakościowo niewątpliwie coś drgnęło, bo na pewno festiwal był lepszy niż w poprzednim roku, ale box office jest okrutny: to był frekwencyjnie kiepski rok, widzowie mniej chcieli oglądać w kinach filmy, w tym także filmy polskie. Tylko jeden tytuł przekroczył milion widzów "Drogówka"), wynik ogólny poprawił w końcówce roku "Hobbit" (najlepsze otwarcie w historii w polskich kinach).

H.T.: - Mimo że autorzy "Papuszy" nie mierzą się z tematyką współczesną, zgadzam się z pańską oceną, że to byli triumfatorzy gdyńskiego festiwalu. Chcę powiedzieć, że dla mnie triumfatorem tej samej miary była Wojciecha Smarzowskiego "Drogówka". Smarzol - jak go nazywa Tymon Tymański - prezentuje z filmu na film coraz bardziej perfekcyjne opanowanie środków narracji. Nakłuwa przy tym dęte balony współczesnej rzeczywistości.

P.W.: - Pełne poparcie dla tych filmów, choć ja do wielkiego uznania "Drogówki" dojrzewałem. Po kilkakrotnym obejrzeniu zobaczyłem chyba wszystkie warstwy i ostatecznie uważam ten film za wybitny. Dodałbym jeszcze dwa tytuły, które warto zapamiętać, choć ich walory artystyczne znacznie ustępują wymienionym wcześniej obrazom. "Układ zamknięty" był jednym z najbardziej dyskutowanych filmów zeszłego roku, to kino społeczno-polityczne, którego na polskim podwórku brak.Nie przypadkowo to produkcja prywatna, a przy okazji dzieło bardzo pomorskie i czwarta pozycja polskiego box office. Pozycję wyżej zajmuje "Sęp" , który owszem, razi uproszczeniami i słabościami, ale nie zdziwiłbym się, gdyby Hollywood zainteresowało się i tą opowieścią. Była też grupa filmów potrzebnych, ważnych.

H.T.: - Wśród tej grupy utworów zrobił na mnie wrażenie też Maciej Pieprzyca, który w "Chce się żyć" co prawda "żeruje" na obrazach ludzkiej niedoli, ale szuka w nieszczęściu bohatera pociechy, a precyzją karkołomnej realizacji przesłania swego dzieła zapiera widzowi dech w piersiach. Który z filmów zagranicznych, które oglądaliśmy w minionym roku, dotykał trudów człowieczeństwa z taką wnikliwością?

P.W.: - Moim faworytem zeszłorocznym w kategorii open jest "Sugar Man". Tytułowy bohater nie jest sparaliżowany, ale poprzez jego historię możemy dowiedzieć się czegoś nowego o człowieku, co nie jest powszechne w dzisiejszych czasach. To był film, który mnie w zeszłym roku najbardziej zaskoczył, odebrałem go emocjonalnie, prawie jak widz zerowy i to uczucie, tak rzadkie, jest dla mnie najlepszą recenzją dzieła. Wkrótce, w marcu Rodriguez wystąpi w Polsce, bilety na pierwszy koncert rozeszły się błyskawicznie i postanowiono zorganizować drugi. O dokumentach można dłużej, ale wymienię tylko polską "Miłość" Filipa Dzierżawskiego, nagrodzoną w Krakowie. 5 lat pracy nad opowieścią o jednym z najważniejszych polskich zespołów jazzowych przynosi efekt w postaci ciekawego gatunkowo filmu i niebanalnej opowieści o niebanalnych ludziach, wysyła nas w intrygującą, nieprzewidywalną podróż sentymentalną.

H.T.: - Dotarło jednak do nas, obsypane na świecie nagrodami arcydzieło "Miłość" Michaela Haneke. Mnie wcześniej twórczość tego austriackiego filmowca przesadnie nie zachwycała. Ale nad "Miłością" obojętnie przejść trudno. Widmo zbliżającej się śmierci bohaterki filmu, nieludzko cierpiącej z powodu nieuleczalnej choroby, doprowadza jej bezradnego męża do skrajnej rozpaczy i aktu niepojętej desperacji. Haneke nie dopuszcza nawet cienia nadziei. Nie dopuszcza wątpliwości. Odrzuca transcendencję.
Wizja gorzka, okrutna. Tu jednak chciałbym dorzucić słówko o pokazywanym w gdańskim Klubie Żak na wiosnę poświęconym reżyserowi dokumencie "Michael Haneke. Zawód reporter". To przyczynek do jego biografii, reportaż zrealizowany przez Yvesa Montmayeura, który podgląda kamerą mistrza w różnych sytuacjach zawodowych i prywatnych, skłania go do wyznań, wychwytuje skłonność seriożnego artysty do żartowania.

P.W.: - Przy milczeniu lub niewielkiej aktywności innych, żyjących gigantów kina, Haneke zyskał dziś pozycję Bergmana i Antonioniego razem wziętych, ale ja tak wysoko "Miłości" nie oceniam, choć to oczywiście wielki film. Oprócz niego także Almodovara (wolę jak najszybciej o "Przelotnych kochankach" zapomnieć) i Allena, którego od ponad dwudziestu lat nie lubię i który ani na chwilę przez ten czas nie zbliżył się do np. "Zeliga". Jedynym wielkim, który do mnie przemówił ciekawie, był Tarantino. "Django" to powrót do wyższej formy, oby na dłużej. Nie jest za to wielkim reżyserem Steven Soderbergh, który wprowadził w zeszłym roku na polskie ekrany kolejne filmy robione szybko i bezstylowo ("Panaceum" i "Wielki Liberace") oraz zapowiedział rozstanie z kinem na rzecz telewizji i teatru. Kinomani nie powinni płakać.

H.T.: - Jak pan przyjął "Holy Motors", dzieło pokrętne, z pewnością ciekawe, ale wymagające co najmniej ponownego obejrzenia, na co nie zawsze można sobie pozwolić, bo w kolejce pilnie czeka dzieł sto innych.

P.W.
: - Pierwsze pół godziny fascynujące, potem francuska nonszalancja zamieniła się we francuski infantylizm i ostatecznie film pozostaje na poziomie wyższego stanu średniego. Z europejskiego zakątka kina autorskiego najbardziej zapamiętam duńskie "Polowanie" Thomasa Vinterberga z transowym Madsem Mikkelsenem, a także włoski "Cezar musi umrzeć", weteranów włoskiego kina braci Tavianich. Pierwszy pokazuje skutki nadgorliwości w poprawności, która jest antypodą społecznej obojętności i potrafi doprowadzić do tragedii równie skutecznie jak tolerowanie zła. Drugi to ascetyczna rejestracja eksperymentu teatralnego z udziałem więźniów z wysokimi wyrokami, rewelacyjnie zagrana i nieoczekiwanie zakończona.

H.T.: - Pozostawiły we mnie pewien niedosyt "Frances Ha" i nasza polska "Dziewczyna z szafy", choć oba zachowuję w trwalszej pamięci. Natomiast kiedy konfrontuję prowokacje obyczajowe typu "Spring Breakers" i "Bejbi blues", staję po stronie wizji młodej polskiej reżyserki.

P.W.: - Greta Gerwig, współscenarzystka i grająca tytułową rolę we Frances Ha, została okrzyknięta Woody Allenem w spódnicy. To kolejna, po Julie Delpy, żeńska mutacja neurotycznego nowojorczyka, która powstała z rozpaczliwego braku pomysłów i bezmyślnego etykietowania. Przyznam szczerze i chętnie, że zupełnie nie interesują mnie problemy hipsterek z krajów dobrobytu, "Frances Ha" to film zdecydowanie przechwalony. Inaczej z debiutem Bodo Koxa "Dziewczyna z szafy" - ten obraz króla polskiego offu pokazuje, że mamy do czynienia z utalentowanym reżyserem, który powinien nam jeszcze sporo ciekawego na ekranie powiedzieć. Oba filmy o młodzieży, amerykański i polski, potwierdzają bezsilność, jaka towarzyszy obserwacji pedagogicznej w dzisiejszych czasach. Głupota jest przywilejem młodości, ale stopień skretynienia portretowanej młodzieży przekracza moją percepcję.

H.T.: - Nie powinniśmy pominąć "Wroga numer jeden", głośnego dzieła pani Bigelow. Przychodzi mi do głowy pytanie, jakby taki temat potraktował Wojciech Smarzowski...

P.W.: - Z pewnością pani Bigelow, była żona Jamesa Camerona potwierdziła, że, przepraszam za dosadność, "ma jaja". "Wróg" to film jeszcze lepszy od oscarowego"Hurt Locker". Siłą Smarzowskiego jest polskość, czyli nienormalność, jak mawiał premier, więc nie wiem, czy polski Peckinpah, jak go nazwałem kiedyś na użytek recenzji, chciałby oderwać się od niekończącej inspiracji, ale bardzo bym chciał zobaczyć Smarzowskiego na planie filmów bez ograniczeń budżetowych i technicznych. Z zeszłego roku zapamiętam także filmy z niższej półki. Przede wszystkim rewolucyjny w gatunku "World War" (zombie z turbodoładowaniem!) i filozoficzną bajeczkę, czyli "Życie Pi" którego rangowanie przez Amerykańską Akademię Filmową (11 nominacji i 4 statuetki) potwierdza, że Oscary w kategoriach artystycznych należy traktować z przymrużeniem oka. Ucieszył mnie "Hobbit2 " po mniej udanej pierwszej części, zapamiętałem też wiele pojedynczych scen (choćby katastrofa w filmie "Lot"), a także niektóre role (np. Michael Douglas jako Liberace).

H.T.: - Popsioczyliśmy nieco na rok miniony, chociaż znaleźliśmy też pewne oznaki korzystne. Zatem pana zdaniem, na czym nasza widownia stoi?

P.W.: - Zeszły rok w kinach nie porwał, ani nie zachwycił, był przeciętny, a frekwencyjnie wręcz słaby. Powstało mnóstwo filmów poprawnych, a nawet dobrych i bardzo dobrych, ale objawień i dzieł ponadczasowych zabrakło. Życzę nam wszystkim, nie tylko stachanowcom kina, łatwiejszego dostępu do kina artystycznego w Trójmieście i wprowadzenia, na wzór np. Amsterdamu, karnetu filmowego, który podniesie frekwencję na filmach ambitniejszych i ożywi obieg myśli w naszym regionie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto