Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Konflikt o granice w Cetyniu. Twierdzą, że gminną drogę wytyczono na ich podwórku

Mateusz Węsierski
Marcin Łukasiewicz postawił przyczepkę na spornym terenie. Tu podobno jest  gminna droga
Marcin Łukasiewicz postawił przyczepkę na spornym terenie. Tu podobno jest gminna droga Mateusz Węsierski
Rodzina Łukasiewiczów z Cetynia nie zgadza się z efektem pomiarów geodezyjnych. Jej zdaniem są błędne. Od września walczy z władzami gminy o weryfikację granic. Wójt zgodził się, gdy inny geodeta wykazał różnice.

Wtym konflikcie jest wszystko, co mogłoby posłużyć za scenariusz kolejnego odcinka serialu Ranczo. Są zwaśnieni sąsiedzi, jest wójt i opozycyjny wobec niego radny, a przede wszystkim jest niezgoda. W Cetyniu (gm. Trzebielino) gminna droga podzieliła mieszkańców. Dosłownie, bo przebiega między dwiema działkami. Rodzina Łukasiewiczów twierdzi, że z powodu wadliwego pomiaru geodezyjnego bieg tego gruntowego dojazdu do łąk został przesunięty na ich teren. Przypominają, że wójtowi Trzebielina mówili o tym od września. Nie reagował. Zmienił zdanie gdy na własny koszt opłacili innego geodetę, który wytyczył zupełnie inne granice. Rzecz w tym, że właścicielka firmy geodezyjnej, która wykonywała zlecenie sąsiadów, uważa że to jej pomiary są prawidłowe. Kolejny wątek to sposób ich wykonania. Rodzina Łukasiewiczów twierdzi, że wykonywał je mąż geodetki, z zawodu mechanik. Geodetka zaprzecza twierdząc, że mąż służy jej tylko jako asystent.

Przeczytaj też o gwałcie na terenie opuszczonego tartaku

- Pomiary robił pan Świątek Brzeziński z Kępic przedstawiający się jako geodeta. Pytał o kamienie graniczne. Na gruncie znajdują się dwa znaki graniczne; jeden granitowy przy działce 58 a drugi betonowy pomiędzy dz. 59 i przedmiotową drogą 124, tylko czy są znakami prawidłowo oznaczającymi granice? - zastanawia się Marcin Łukasiewicz. - Natomiast pan Świątek Brzeziński, uznając że są to bezsporne znaki, pozostałe granice wyznaczył prawdopodobnie wg nich. Wynikła rozbieżność około 8 metrów na granicach z sąsiadami. Nam to od początku nie pasowało, bo wiedzieliśmy gdzie jest nasza granica - opowiada.

Między działkami jest droga gminna. Sąsiedzi wytyczyli na niej swój teren. Łukasiewiczowie wystąpili o ponowne wskazanie drogi sądząc, że geodeta źle ją wymierzył. Było to we wrześniu 2011 roku.

- Wójt nawet nie odpisał. Zadzwoniła tylko urzędniczka twierdząc, że będziemy musieli zapłacić za geodetę. Proponowali by był to ten sam geodeta. My zrobiliśmy inaczej. Wzięliśmy innego, naszym zdaniem bardziej doświadczonego - zeznaje Marcin Łukasiewicz.

10 października 2011 r. poprosili jeszcze raz o pisemną odpowiedź od wójta. Nie poskutkowało.

- Sprawę trzeba wyjaśnić, bo droga gminna podczas rozgraniczenia fizycznie zniknęła stając się częścią działki sąsiadów - podkreśla nasz rozmówca.

Konflikt sąsiadów spotęgowało postawienie jednokołowej przyczepki na nieprawidłowym przebiegu drogi gminnej.

- Sąsiedzi zażądali usunięcia przyczepy, bo ich zdaniem stała na drodze. Z naszej perspektywy stała na działce innego sąsiada, lecz nie na drodze. Wezwali Straż Gminną. Powiedziałem komendantowi SG, że jak się faktycznie okaże, że wózek stoi na drodze, to go zabiorę - opowiada Łukasiewicz.

Podkreśla, że według nowego pomiaru granic musiałby usunąć też część wiekowej stodoły z ok. 1856 roku i część piwnicy.

- Gmina od początku powinna się tym zająć, bo doszło do zmiany przebiegu drogi. Ciekawe co by pani Urszula Franc [urzędniczka, która udzieliła nam wywiadu - dop. red.] powiedziała, gdybym przesunął gminną drogę w głąb jej podwórka? - zastanawia się rodzina Łukasiewiczów. - Dopiero po którejś naszej prośbie gmina zaoferowała poniesienie 50 proc. kosztów po czym, jak dowiedzieli się, że droga gminna została przeniesiona na nasze podwórko, przysłali pismo, w którym przejmują pełne pokrycie kosztów.

Łukasiewicz obawiał się, że w przyszłości każdy jeden geodeta dokona pomiaru od ustalonego rozgraniczenia. Wówczas droga gminna zostanie wytyczona na jego działce. Dlatego zapłacił za usługi uprawnionego geodety - Stanisława Fiszera z Miastka. Ten jeszcze raz dokonał pomiarów potwierdzając obawy Łukasiewiczów.

- 5 marca złożyliśmy pismo, że geodeta stwierdza, iż droga gminna przechodzi przez naszą działkę w sposób bezprawny i niezgodny ze stanem faktycznym do map geodezyjnych. Otrzymaliśmy od wójta odpowiedź, że „z uwagi na brak dokumentów geodezyjnych będących podstawą do wskazania granic nieruchomości zostanie z urzędu wszczęte postępowanie rozgraniczające działkę nr 124 (drogę)”. Śmieszy mnie taka odpowiedź, bo geodeta który dokonał u nas pomiarów takich problemów z brakiem dokumentacji nie miał - opowiada Łukasiewicz. - Gmina „spaprała” sprawę, bo mogli interweniować wcześniej, gdy wysyłaliśmy takie sygnały. Jeśli gmina nie uporządkuje tego bałaganu, to oskarżę władze samorządowe o wtargnięcie na prywatny teren, niedopełnienie obowiązków przez wójta, zatajanie prawdy i zażądam poniesienia wszystkich kosztów usług geodezyjnych i prawniczych - zapowiada Łukasiewicz. - Wójt jest arogancki. Jak raz do niego dzwoniłem odrzekł, że jego cierpliwość się kończy. Odpowiedziałem, że to moja cierpliwość powinna się skończyć, bo z drogą gminną wtargnęli na moją działkę. Innym razem wchodząc do urzędu gminy usłyszeliśmy od wójta słowa „Co wy tu chcecie?”. To czysta arogancja. Dla wójta bardziej wiarygodne są pomiary wykonane przez mechanika, choć mapy mówią zupełnie co innego. Podejrzewam, że gmina chce zataić prawdę.

Wójt jest zbulwersowany słowami Łukasiewicza. - Nie mam zamiaru odnosić się do takich oskarżeń, bo nigdy nie używam takich słów, tym bardziej w stosunku do petentów. To nie jest mój styl - komentuje wójt Tomasz Czechowski.

Przeciwnego zdania jest Celina Łukasiewicz, matka pana Marcina. - Wchodząc usłyszeliśmy „Co wy tu jeszcze chcecie?”. Jestem tego pewna, bo pamięć mam dobrą - zapewnia kobieta.

Różnice zdań wynikają też z zeznań właścicielki firmy geodezyjnej, z którą przeprowadziliśmy wywiad. Twierdzi ona, że mąż samodzielnie nie wytyczał granic działki i gminnej drogi. Innego zdania są Łukasiewiczowie.

- Pan który do nas przyszedł przedstawiał się jako geodeta. Prosił o wskazanie kamieni granicznych. Pani Świątek Brzezińskiej na tej działce z całą pewnością nie było - zapewnia Celina Łukasiewicz.

W celu uwiarygodnienia swoich zeznań Łukasiewiczowie dotarli do mieszkańca Suchorza, który miał styczność z tą firmą geodezyjną.

- On potwierdza, co w okolicy powszechnie wiadomo, że właścicielka firmy z Kępic nie jeździ w teren. Ona tylko podpisuje się pod dokumentami. Pomiarów dokonuje jej mąż, który nie ma geodezyjnego wykształcenia - podkreśla Marcin Łukasiewicz.

Taką osobą jest mieszkaniec Suchorza [imię i nazwisko do wiadomości redakcji].

- To było w 2008 roku. Zadzwoniłem do pani Świątek Brzezińskiej. Poprosiłem o wymierzenie działki w Suchorzu. Zgodziła się wykonać te prace, a po jakimś czasie przyjechał jej mąż przedstawiający się jako geodeta pracujący w terenie. Twierdził, że żona wykonuje tylko prace biurowe w domu. Gdy do niej pojechałem otrzymałem dokumenty z podpisami, ale pani geodetki na oczy nie widziałem. U mnie na działce też nie było jej ani razu - zeznaje mężczyzna. - Byłem zdziwiony gdy po 4 latach dowiedziałem się, że pomiarów na mojej działce nie robił uprawniony geodeta, tylko mąż geodetki.

Według ustawy (Prawo geodezyjne i kartograficzne art. 31 pkt 1 ) czynności ustalania przebiegu granic wykonuje geodeta upoważniony przez wójta (burmistrza, prezydenta miasta).

- Czyli nie może wykonywać tych czynności samodzielnie jakakolwiek osoba przyuczona, a w tym przypadku tak było - podkreśla Łukasiewicz. - Ponadto musi posiadać odpowiednie uprawnienia. I nie wystarczy potwierdzenie jakiegokolwiek geodety uprawnionego, że te czynności przeprowadził. W końcu dojdzie do tego, że np. w sziptalach operacje chirurgiczne wykona rzeźnik, bo umie kroić ciało, a podpisze i podpieczętuje to ktoś kto posiada kwalifikacje do tych czynności.

Rzecz w tym, że geodetka idzie w zaparte, co przedstawiamy w wywiadzie z nią. W zaparte idzie też wójt i urzędnicy. Racja, jak to zazwyczaj bywa, leży po jednej lub drugiej stronie, albo... gdzieś pośrodku.

- Tu nie ma konfliktu między sąsiadami, bo to nie sąsiedzi powiększyli swoją działkę kosztem naszego podwórka. To gminna droga została ulokowana na naszej działce - podkreślają Łukasiewiczowie.

Dlatego też grożą gminie skierowaniem sprawy do sądu, za niedopełnienie obowiązków i zatajanie prawdy. Dotyczy to m.in. zignorowania pisma dostarczonego 5 marca do UG. Jak ustalił Łukasiewicz, dokument ten trafił do sekretariatu, ale nie został przekazany radnym.

- Rozmawiałem z radnym Jerzym Tarnowskim, który twierdzi, że po raz pierwszy słyszy o takiej sprawie - mówi Łukasiewicz.

Radny to potwierdza. - Od października było już 5 sesji, a informacji o tym konflikcie żadnej. Ponadto 2 dni przed ostatnią sesją Komisja Rolna była na miejscu w innej sprawie. Również wówczas władze nie wspomniały o tym sporze - komentuje radny Tarnowski. - Będę się domagał wyjaśnień, bo to nie jest konflikt sąsiedzki. Tu chodzi o ustalenie przebiegu gminnej drogi. Radni powinni o tej sprawie wiedzieć.

Wójt też był na miejscu. - Oglądał sąsiednią drogę położoną 150 m. od spornego miejsca. Wskazałem mu dziurę w drodze głównej na przepuście i wspomniałem też o konfliktowej drodze. Pytałem w jaki sposób mam z niej korzystać. Powiedział, że nie ma czasu. Że są ważniejsze sprawy i ruszył. Zatrzymał się natomiast przy właścicielach sąsiedniej działki. Porozmawiał z nimi, słychać było śmiech. Po chwili ruszył - opowiada Krzysztof Grodziński, sąsiad Łukasiewiczów.

Wójt nie był rozmowny. Z wszelkimi pytaniami skierował nas do urzędniczki, która od początku zajmowała się tą sprawą. Szczegóły jej zeznań w ramce obok. Odnosi się ona m.in. do najnowszych zeznań Łukasiewiczów. Twierdzą oni, że pierwsze wytyczenie granic nie było przypadkowe.

- Wiemy, że gmina wydaje pozwolenia na budowę nowego domu sąsiadów. Nie podoba nam się to, bo sprawa nie jest wyjaśniona, dopóki nie rozstrzygniemy różnic w pomiarach geodezyjnych - wyjaśnia Łukasiewicz. - Należy dodać, że są tam stare fundamenty oddalone według prawidłowych pomiarów o mniej niż 4,5 metra od granic, co uniemożliwiłoby postawienie domu. Jednak według pomiarów firmy z Kępic dom można by było stawiać, bo od granicy byłby oddalony o około 5 metrów. To może być prawdziwe tło tej sprawy.

W miasteckiej filii Starostwa ma się odbyć konfrontacja geodetów. W obecności urzędników będzie ustalany stan faktyczny.

Wywiad z urzędniczką, która zajmowała się tą sprawą oraz z właścicielką firmy geodezyjnej w Dzienniku Powiatu Bytowskiego. Tu w ciągu kilku sekund zdobędziesz e-wydanie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytow.naszemiasto.pl Nasze Miasto