Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Robert Alberski: Kampania będzie ostra, może najbrutalniejsza z ostatnich lat [rozmowa NaM]

Krzysztof Żyła
Krzysztof Symczak / Polska Press Grupa
O zbliżających się wyborach parlamentarnych, zmarnowanych głosach, problemie uchodźców i czarnych koniach kampanii rozmawiamy z dr. hab. Robertem Alberskim, dyrektorem Instytutu Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego i redaktorem naczelnym "Wrocławskich Studiów Politologicznych".

Zobacz też:

Co prawda politologia to nie astrologia, ale czy potrafi pan przewidzieć, kto po wyborach będzie cieszył się ze zwycięstwa?

Zacznijmy od tego, że ta kampania toczy się na dwóch poziomach. Jeden z nich to walka o zwycięstwo, czyli tak naprawdę rywalizacja pomiędzy dwoma największymi partiami. Dziś wszystko wskazuje na to, że PiS te wybory wygra. Walka toczy się o to – jak okazałe będzie to zwycięstwo. Trudno przewidzieć dokładny wynik gdyż sondaże przedwyborcze są bardzo zróżnicowane. Nawet badania przeprowadzane w tym samym czasie pokazują zupełnie inne wyniki. Uśredniając to, co wskazują, myślę, że różnica wyniesie mniej niż 10 punktów procentowych na korzyść Prawa i Sprawiedliwości.

Druga płaszczyzna to gra o wejście do parlamentu. Partii aspirujących do tego jest aż pięć. Z sondaży wynika jednak, że balansują one na poziomie progu wyborczego. To bardzo ważny wycinek tych wyborów, gdyż w zależności od liczby partii w parlamencie, różnie będą wyglądać możliwości koalicyjne ewentualnego zwycięzcy. Jeżeli w sejmie znajdzie się pięć mniejszych partii, ich łączna liczba mandatów może stanowić pokaźną siłę. Najbardziej ryzykowna jest sytuacja Zjednoczonej Lewicy, która startując w formule koalicyjnej podniosła sobie poprzeczkę, gdyż, aby wejść do parlamentu potrzebuje nie pięciu, ale ośmiu procent głosów. Zapowiadają się wyjątkowo ciekawe wybory, które wiele powiedzą nam o polskiej scenie politycznej.

Sondaże pokazują, że to kolejne wybory, w których Polacy będą wybierali między dwoma dobrze znanymi opcjami. Mimo że zirytowani, ciągle wybierają tych samych. Dlaczego?

Spora część wyborców głosuje na te duże partie niejako z konieczności. Nie widzi bowiem trzeciej drogi. Żadna partia nie przedstawia się jako rzeczywiście solidna alternatywa. Chwiejni wyborcy obserwują sondaże, szukają alternatywy. Obawiają się, że jeżeli zagłosują na mniejszą partię, która nie wejdzie do parlamentu – de facto zmarnują swój głos. Tu leży przyczyna, która odbiera mniejszym partiom wyborców.

Potencjał niezadowolonych wyborców jednak na pewno jest, pokazały to wybory prezydenckie. Mieliśmy dwóch liderów, którzy rozdzielali między sobą głosy wyborców. Przełamanie nastąpiło w momencie, kiedy z grupy pretendentów wybił się Paweł Kukiz i z każdym kolejnym dniem zdobywał coraz większe poparcie. W jego przypadku zadziałał efekt śniegowej kuli. Takiej sytuacji nie ma natomiast w nadchodzącej kampanii parlamentarnej. Gdyby jednak okazało się, że któraś z mniejszych partii w nadchodzących tygodniach podniesie się w sondażach, może przyciągnąć nowych wyborców. Jeżeli tak się nie stanie, może dojść do sytuacji, że ci zniechęceni, którzy nie chcą oddać głosu na dominujące dwie partie – w ogóle nie pójdą na wybory. Wtedy niestety wybory rozegrają się przy marnej frekwencji.

Łatwiejszą sytuację mają wyborcy o prawicowych poglądach, PiS po wchłonięciu partii Jarosława Gowina i Zbigniewa Zbiory dominuje na prawej stronie sceny politycznej. To też przyciąga wyborców, gdyż Jarosław Kaczyński nie ma teraz tak naprawdę konkurentów.

Tymczasem na lewicy mamy dwie koalicje i Partię Razem.

To jest duży kłopot, bo one nawzajem będą podbierać sobie głosy. Wyborcy mogą się najzwyczajniej pomylić podczas głosowania. Na wyróżnienie zasługuje jednak inicjatywa Razem, która mimo braku obecności w mediach, zarejestrowała listy wyborcze i była także obecna w wyborach prezydenckich.

Jarosław Kaczyński nie ma tego problemu. Wyciągnął on wnioski z wyborów europejskich, kiedy Gowin i Ziobro w kilku województwach zabrali mu głosy. Gdyby zliczyć ich głosy łącznie, okazałoby się, że w tamtych wyborach pokonali PO. Kaczyński nie chce powtórzyć tego błędu. Nie chce utrzymywać konkurencji. Zdał sobie sprawę, że lepiej zjednoczyć siły i przyjąć ich w swoje szeregi, nawet za cenę kilku ustępstw.

TVN24/x-news

Rozczłonkowanie po lewej stronie wynika z działań PO i PIS, które włączając do swoich programów lewicowe hasła zamknęły im drogę do zdobycia wyborców?

Trochę tak. Nie możemy jednak zapominać, że elektorat lewicowy złożony jest z dwóch części. Wyborców socjalnych i tak zwanych wyborców lewicowych obyczajowo. W latach 90., a zwłaszcza w roku 2000 obie te części jednoczył SLD, a personalnie Aleksander Kwaśniewski. Dziś duża część tych wyborców socjalnych głosuje na PiS, z kolei wyborcy liberalni przeszli do PO. Tu leży problem lewicy. Trudno jest się im pozycjonować na rynku wyborczym.

Ludzie, którzy wspierają te mniejsze partie z różnych powodów nie chcą oddać głosu ani na PiS, ani na PO. Jednak chętnych do przejęcia niezadowolonych z monopolu tych dwóch partii jest więcej, dlatego też tak trudno jest się wybić jednej z partii. Za dużo po lewej stronie jest kombinacji, inicjatyw, głośnych jednoczeń i rozłamów. Nie bez znaczenia jest też fatalna kandydatura lewicy w wyborach prezydenckich, która rozbiła to środowisko. Znaczna część struktur SLD otwarcie bojkotowała kandydatkę Ogórek. Na lewicy nie widać konsekwencji, wyborcy trudno się w tym wszystkim połapać. Nie widzi pomysłu ani politycznej koncepcji.

To bardzo dziwne, że w takim kraju jak Polska, partia socjalno-demokratyczna nie może uzyskać wyniku w wysokości 15 procent. Gdyby pomysł zjednoczenia lewicy pojawił się rok temu podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego, myślę, że dziś nie walczyliby może o zwycięstwo, ale byliby pewni miejsca w parlamencie. Dziś jest to walka o przetrwanie.

Czy któryś z komitetów, który dziś w sondażach ma trzy, pięć czy siedem procent poparcia ma szansę stać się "czarnym koniem" wyborów?

Szansa jest, ale trudno jest wskazać, kto by mógł nim być. Myślę, że jeżeli pojawi się taka partia, będzie to któraś z nowych inicjatyw. Jeżeli musiałbym typować, wybierałbym między partią KORWiN a Nowoczesną PL. Skupiają w większości środowiska liberalne, które kiedyś głosowały na Platformę, Janusza Palikota czy Kongres Nowej Prawicy.

Na korzyść Petru działa dobrze prowadzona kampania. Mają sporo środków i dobre pomysły, dzięki czemu robią się widoczni dla wyborców. Zaczynają być atakowi przez inne partie, a to oznacza, że są brani jako poważni konkurenci. Co do Korwina, jemu może pomóc problem uchodźców. Nastroje anty-imigracyjne są bardzo widoczne, chociażby na manifestach, na których pojawia się nie tak mało osób. Ten problem ludzi obchodzi i może on nabrać jeszcze większego znaczenia przed wyborami.

TVN24/x-news

Wszystko wskazuje na to, że głównymi tematami kampanii będą emerytury i problem uchodźców. Żadna z partii natomiast nie odniosła się do anty-imigracyjnych manifestacji, które przeszły przez Polskę.

Platformie po prostu nie wypada. Tworzy przecież rząd, który jest uwikłany w europejskie układy dotyczące tego problemy. Dlatego musi prezentować bardziej wyważone stanowisko. Nie mogą sobie pozwolić na radykalizm, mimo że sondaże wskazują na nieprzychylne nastawianie Polaków do uchodźców. PiS-owi z kolei się to nie opłaca. Nie chce sobie budować konkurencji na prawej stronie i w ten sposób umniejsza znaczenie radykalnie-prawicowych środowisk. Jednocześnie puszcza oko do wyborców, wystarczy przypomnieć ostre wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego na temat uchodźców w sejmie. Nabrali dystansu do środowisk narodowych. Nie pojawiają się na ich wydarzeniach, nie chcą ich legitymizować i wzmacniać.

PiS zdaje sobie sprawę, że jeżeli będzie rządził, odziedziczy problem uchodźców. Wie, że musi się ostrożnie wypowiadać, bo kiedy przyjdzie im rozmawiać z Merkel, Hollande czy Orbanem nie będzie mógł pozwolić sobie na radykalizm. Dla partii to nie jest dobry temat, woleliby podyskutować sobie o reformie emerytalnej czy innych kwestiach ekonomicznych. Tak bywa w wyborach. Już Cimoszewicz mówił, że można mieć plan kampanii, ale przyjdzie powódź i można go rzucić w kąt. Takim problemem są teraz uchodźcy.

Język kampanii wyborczej rządzi się swoimi prawami. Przypomnijmy sobie wypowiedzi Camerona o polskich imigrantach, które wywołały u nas gorącą dyskusję. Kampania to wyjątkowy czas dla polityków, nawet nienormalny. Niektóre tematy wałkuje się do przesady, kiedy inne z różnych powodów pozostają nieporuszone. Musimy im wybaczyć, oni są teraz w politycznym amoku. Chwilę po wyborach znowu będzie normalnie. A my poczujemy się jak narkomani odłączeni od używki. Mieliśmy przecież 18 miesięcy nieustannej kampanii wyborczej, a czekają nas trzy lata spokoju i polityka wróci na swoje tory. Jeszcze chwilę musimy to wytrzymać. Następne wybory dopiero jesienią 2018 roku.

O spokoju nie może mówić typowana w przypadku zwycięstwa PiS na premiera Beata Szydło. Jarosław Kaczyński powiedział, że wcale nie musi piastować stanowiska przez cztery lata.

Oczywiście, że nie musi być premierem. Po pierwsze prezes może się w każdej chwili rozmyślić. Po drugie, nie należy zapominać, że nawet jeżeli PiS wygra, układ sił w parlamencie może się tak ułożyć, że powstanie koalicja przeciwko niemu. Tak też może być. Scenariuszy budowania rządu jest mnóstwo: od sytuacji, w której PiS będzie mógł rządzić samodzielnie, po taką, w której koalicja innych partii to rządzenie mu uniemożliwi.

Wydaje mi się, że PiS nie bardzo z kolei pali się do tworzenia koalicji. Wiedzą to także inne partie, które mogą być ich potencjalnymi partnerami, ale pamiętają, jaki los spotkał Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin. Wątpię, aby Jarosław Kaczyński wyobrażał sobie rząd, w którym wicepremierem miałby zostać Paweł Kukiz czy Janusz Krowin-Mikke. Po doświadczeniach z Andrzejem Lepperem wolałby pewnie bardziej przewidywalnych koalicjantów. W tej chwili jednak to czysta fantazja. Nastroje wyborców są niezwykle rozchwiane i wszystko może się okazać na dzień, dwa przed wyborami.

Często o wynikach wyborców decydują nie do końca czyste zagrania z pogranicza czarnego PR czy nawet prowokacji. Spodziewa się pan takich zachowań w nadchodzących tygodniach?

Zdecydowanie tak. Zwłaszcza, jeżeli nadal wyniki sondażowe obu partii będą tak zbliżone jak dziś. Myślę, że ta kampania będzie wyjątkowo ostra, może i najbrutalniejsza, z tych, które obserwowaliśmy w ostatnich latach. Antagonizm obu dominujących partii jest skrupulatnie pielęgnowany. Pamiętajmy, że czekają nas jeszcze debaty, które naprawdę mają znaczenie. Ludzie ich wyczekują.

Także małe partie będą chciały się wyróżnić. Jeżeli teraz wypadną z obiegu, mogą już nie wrócić przed wyborami. Mały skandal dobrze robi. To przyciąga media i nakręca popularność. Weźmy przykład konfliktu Zjednoczonej Lewicy i Nowoczesnej PL. Media zaczęły o tym pisać, ma być proces, coś się rozstrzygnie, ktoś wyjdzie z tej przepychani zwycięsko. Im bliżej wyborów, takich zachowań może być więcej. Zwłaszcza wśród mniejszych partii, które ostro będą walczyć o każdy głos.

Co do walki PO z PiS-em, jeżeli sondaże będą zbliżać do siebie te partie, w obu sztabach zrobi się nerwowo. Z kolei, jeżeli ta różnica będzie się utrzymywać, w Platformie będą szukali sposobu na odwrócenie koniunktury. Niewykluczone, że ciężkie działa zostaną jeszcze wytoczone. Wszystko rozbija się o zapanowanie nad emocjami wyborców. Podsłuchy, afery, służby specjalne – nie wykluczam, że to wszystko jeszcze przed nami.

Jak zadziała to na emocje wyborców? Jest nadzieja, że do wyborów pójdzie więcej Polaków niż w poprzednich wyborach parlamentarnych, kiedy frekwencja wyniosła 49%?

Niestety, nic na to nie wskazuje. Według badań będzie dość niska. Mechanizm działa tak, że frekwencja jest wyższa, kiedy wynik nie wydaje się przesądzony. Jeżeli Platforma zbliży się w sondażach do PiS na dystans 5 punktów procentowych, obie strony zaczną mobilizować swoich wyborców. Dziś to elektorat Prawa i Sprawiedliwości wydaje się bardziej zdecydowany. To walka o władzę, najważniejsze wybory. Ewentualna porażka przekreśli wcześniejsze sukcesy.

Jeżeli jednak ludzie stwierdzą, że wszystko jest już rozstrzygnięte nie będą chcieli się fatygować i psuć sobie weekendowych planów. Na razie nie widać nadziei nawet na 50%. Wszystko jest jednak przed nami. Czeka nas naprawdę gorący politycznie miesiąc, zawodników, których chcą coś ugrać jest wielu.

Rozmawiał Krzysztof Żyła

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na orneta.naszemiasto.pl Nasze Miasto