Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Autor donosu podszył się pod innego mieszkańca

(CINO, JOLA)
Donos rzekomego Jana Bukowskiego dotyczył brak znaku na moście, który zarwał się pod samochodem ciężarowym należącym do firmy radnego Wojciecha Megiera
Donos rzekomego Jana Bukowskiego dotyczył brak znaku na moście, który zarwał się pod samochodem ciężarowym należącym do firmy radnego Wojciecha Megiera Marcin Pacyno/archiwum
List opublikowany w ubiegłym tygodniu, a dotyczący braku znaków zakazujących wjazdu samochodom ciężarowym na most w Stoltmanach, to pismo które najbardziej zabolało rzekomego autora.

Miał być nim Jan Bukowski z Lasu, bo tak podpisał się autor. Okazuje się, że osoba pisząca go wykorzystała dane osobowe mieszkańca Stoltmanów, który o liście dowiedział się od rodziny.

- Nigdy nie byłem donosicielem i nie jestem - mówi prawdziwy Jan Bukowski, mieszkający na skraju Stoltmanów.
Starszy mężczyzna dodaje. - Nie napisałem tego donosu, a wieść o nim mało co nie spowodowała pogorszenia i tak nadszarpniętego poważnie mojego zdrowia - zeznaje.

Pan Jan, w czasie gdy pismo wysłano do naszej redakcji, był na oddziale szpitala w Bytowie walcząc o swoje zdrowie. Pismo natomiast wysłano z Chojnic.

- Dowiedziałem się o nim od rodziny, która przeczytała artykuł w „Dzienniku Powiatu Bytowskiego”. Byli zszokowani, że napisałem taki donos. Ja, gdy to przeczytałem, przez 3 dni nie mogłem normalnie spać. Dobił mnie telefon z prokuratury, która chciała wiedzieć czy coś wiem w tej sprawie. Od razu chciałem wyjaśnić tę sytuację, bo bardzo mnie zabolała - opowiada Jan Bukowski. - Poza tym ten kto to napisał zrobił z nas leśnych ludzi podpisując się, że jest z Lasu. My nie mieszkamy w szałasie, a w domu na skraju Stoltmanów - dodaje.

Przeczytaj też o donosie na wójta Lipnicy

Prawdziwy Bukowski podkreśla także, że jest prostym człowiekiem i nawet nie wiedziałby gdzie szukać wszystkich paragrafów, które znalazły się w piśmie. Mężczyzna nie chce odwetu i ścigania osoby podszywającej się pod niego.

- Nigdy nie byłem konfliktowy i do tej pory raczej spokojnie sobie żyliśmy. Dlatego nie zamierzam szukać odwetu, ale chciałbym aby osoba, która spreparowała to pismo, zreflektowała się i może chociaż przeprosiła. Nie interesuje mnie polityka i rozgrywki między władzą - mówi rozżalony.

Problem poruszony w liście też nie został przez urzędników rozwiązany. Nadal nie wiedzą co stało się ze znakiem.

- Nie umiem powiedzieć jak było. Jeżeli tam stał ten znak, to musimy znaleźć dokumenty i zamówić nowy - mówi wójt Andrzej Lemańczyk.

Zakomunikował on, że zleci to zadanie kierownikowi referatu infrastruktury. Umówiliśmy się więc z wójtem na ponowny kontakt. Następnego dnia Andrzej Lemańczyk skierował nas do szefa referatu Marcina Kiedrowskiego twierdząc, że miał zbadać sprawę. Gdy po wielu próbach dodzwoniliśmy się do kierownika, ten oznajmił, że wychodzi na spotkanie.

- Mam ważniejsze, aktualne sprawy, a nie te sprzed 3 lat - powiedział i odłożył słuchawkę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytow.naszemiasto.pl Nasze Miasto